Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/36

Ta strona została skorygowana.
—   26   —

że kogoś śledzi. Ubrany był czarno, a na głowie miał sombrero[1] o szerokich krysach. Palił papierosa, rozkoszując się wonnym dymem z miną wytrawnego znawcy.
— Co to za osobistość? — zapytałem towarzysza.
— Jest to sławny i zdolny ajent prywatny, specyalista w pewnych sprawach. Obecnie zadaniem jego jest śledzić... pana.
— Czyżby istotnie?
— Pro szę mi wierzyć. Zauważyłem go jeszcze na Plaza de la Independencia, jak czatował na pana, udając jednak doskonale, że spaceruje bez celu i dla zabicia nudów przypatruje się obojętnie przechodniom. Potem, gdy pan wyszedł od sennora Tupida, jegomość ten podążył za nami krok w krok aż tutaj. Jestem mocno przekonany, że ma on na oku nie mnie, lecz pańską osobę.
— Ee, może się panu tylko tak wydaje?... Przypadek, nic więcej.
— Przypadków podobnych u nas niema, sennor! Zresztą proszę go zaobserwować bliżej, tak, aby tego nie zauważył. Czyż zachowanie się jego nie zdradza szpiegostwa? Zobaczy pan, gdy się stąd oddalimy, że pójdzie on za panem krok w krok. Jutro powie mi pan, czy się myliłem; dziś jednak radzę panu szczerze zachować jak najdalej idącą ostrożność.
— Ależ, sennor! nie obraziłem Tupida tak śmiertelnie, aby aż godził na moje życie za pośrednictwem wynajętego ku temu draba.
— Może u was nie zwraca się uwagi na błahe nieporozumienia; tu jednak inne są zwyczaje. Proszę wziąć na uwagę, że ludność tutejsza, wywodząca się ze starej Hiszpanii, posiada bardzo żywy temperament. Zresztą może się pan naraził komu innemu, oprócz Tupida?

— Ach, prawda! Jakiś bardzo komiczny sennor

  1. Kapelusz.