Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/362

Ta strona została skorygowana.
—   338   —

— Ba, ale inaczej się rzeczy ułożyły. Nie ja w pańskich, lecz pan w moich znalazłeś się rękach. Czy się pan spodziewasz, że go oszczędzę?
— Nie wiem, co pan rozumie pod słowem „oszczędzanie“.
— Oszczędzeniem naprzykład byłoby to, gdybym panu nie odebrał życia, ale dla unieszkodliwienia go wypaliłbym mu ślepym nabojem oczy. Cóż pan na to?
— Nie uczynisz mi, majorze, ani jednego, ani drugiego.
— Tak pan przypuszczasz? Na czem opierasz tę swoją pewność?
— Na tem, że uważam pana nie za drapieżne zwierzę, lecz za człowieka. Wiesz pan bardzo dobrze, że dotychczasowa nieprzyjaźń między nami nie z mojej pochodziła przyczyny.
— Również i nie z mojej. Wystarcza mi to zupełnie, że jesteś zdrajcą kraju i mordercą, a jako taki, zasłużyłeś na kulę albo stryczek.
— Pan sam nie wierzysz w to, co powiedziałeś w tej chwili. Zresztą, gdybym się nawet poczuwał do zarzucanej mi zbrodni, to nie masz pan najmniejszego prawa sądzić mię za to, ani tem bardziej karać.
— Do czego mam prawo i co mi wolno, to moja rzecz, i wskazówki pańskie pod tym względem są mi zbyteczne. Miałem zamiar rozstrzelać pana, bo wymagały tego bardzo ważne okoliczności. Obecnie jednak zmieniłem postanowienie i, zamiast stracenia pana, wolę go wcielić do naszych szeregów, jako rekruta.
Słowa te uspokoiły mię. Skoro tylko major postanowił zachować mię przy życiu, o resztę mogłem się nie troszczyć. Nie mogłem jednak zrozumieć, z jakiego powodu chciał mię rozstrzelać wówczas nad Rio Negro, jak również, dlaczego obecnie zamiaru stracenia mię zaniechał.
— Spodziewam się — ciągnął dalej major, — że będziesz mi pan wdzięczny za zmianę mego postanowienia względem niego?