Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/369

Ta strona została skorygowana.
—   345   —

— I brat poszedł również bez namysłu?...
— Daj pan pokój! Wszystko to odbyło się tak szybko i gładko, że nie było czasu do rozważania.
— Więc brat nie stawiał oporu?
— Nie mogłem. Uderzono mię znienacka kolbą w głowę. W taki zresztą sposób obezwładniono nas kilku, a na pozostałych napadli draby tutaj, tak, że żaden nie miał czasu nawet pomyśleć o obronie.
— Rozumie się, że nie każdy obdarzony jest zdolnościami szybkiego oryentowania się — rzekłem, — i niema nad czem ubolewać. Stało się! Ważniejszą rzeczą jest obmyślić środki wydostania się z tej matni.
— Czy ma pan jaką nadzieję?
— Owszem, nie tracę jej nigdy, w żadnym przypadku życiowym. Niema bowiem nieszczęścia, któremuby nie towarzyszyło... szczęście!
— Ale w jaki sposób ujęto pana? Nie mogę sobie wyobrazić, jak to się stać mogło właśnie z panem.
— Dziękuję za uznanie. Byłem tak samo nieprzezorny, jak i wy.
I opowiedziałem towarzyszom, jak zarzucono na mnie lasso, a następie bola. Słuchali mię ciekawie, przyznając, że niepodobna było obronić się, a sternik syczał przez zaciśnięte zęby:
— Gdybym tylko mógł uwolnić ręce z więzów... dałbym ja tym drabom! Pogniótłbym im łby, jak orzechy!
— No, no! — rzekłem, — uspokój się pan. Żadnemu z nas niewolno nic przedsiębrać bez zgody na to wszystkich. Obecnie musimy udawać, jakobyśmy byli skłonni pogodzić się z losem. Na razie życiu naszemu nie grozi żadne niebezpieczeństwo, i to powinno nas uspokoić.
— Ba, ale później ratunek nasz będzie znacznie więcej utrudniony, niż teraz — ozwał się yerbatero. — Porozdzielają nas zapewne. Bo wątpię, aby zaniechali wcielenia nas do bandy...
— O, nie! nie zaniechają tego!