Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/37

Ta strona została skorygowana.
—   27   —

był u mnie dzisiaj w hotelu, i istotnie rozeszliśmy się w ten sposób, że groził mi pięścią... Jednak nie obawiam się ani trochę zemsty tego półgłówka.
— Hm! komiczny sennor!... zemsta!... To już nieco szczególne... Jak się nazywał ów gość pański?
— Esquilo Anibal Andaro.
— Do licha! ależ to wcale nie komiczny człowiek! to najbardziej zagorzały blanco, jakiego znam, i po nim spodziewać się można wszystkiego. Znam go doskonale. Czy może mi pan powiedzieć, w jakim celu odwiedzał on pana?
Opowiedziałem towarzyszowi pocieszny przebieg zajścia w hotelu, co przyjął z wielką powagą i wreszcie rzekł:
— Założę się, że ten właśnie Andaro nasłał na pana draba. Niechże się pan ma na baczności i nie wychodzi z domu bez broni!
— A owego pułkownika zna pan również?
— Nie widziałem go nigdy, wiem jednak, że pewna partya spodziewa się po nim wielkich rzeczy. Ponieważ sennor zewnętrznym wyglądem jest do niego podobny, mogą stąd wyniknąć dla pana wcale niepożądane następstwa. Żaden z wybitnych członków jednej lub drugiej partyi politycznej nie jest nigdy pewny swego życia, może więc i pana spotkać zamach całkiem nieoczekiwanie.
— Do dyabła! to rzecz wcale nieprzyjemna, ale zato bardzo zajmująca!...
— Dziękuję za tego rodzaju zajmujące rzeczy, gdybym miał przytem nałożyć głową! Ów Andaro, sądząc, że pan jest Latorre’m, dybie najwyraźniej na pańskie życie.
— To niemożliwe!
— Tak pan sądzi?
— Bo obaj należą do jednego stronnictwa. Będąc pewnym, że jestem owym pułkownikiem, Andaro przybył w zamiarze zawarcia ze mną interesu.
— Ja w ten interes wcale nie wierzę.