— Doskonale się składa! Cóż to za osobistość?
— Jest to kupiec, właściciel domu hadlowego.
— Ach, tak? Gdzież znajduje się jego biuro?
— Na placu Wekslarskim. Spekuluje w rozmaitych działach i nie bardzo pyta o autentyczność papierów. A nazywa się...
— Może Hounters?
— Tak, William Hounters.
— Ależ, sir, znam go również, jak własną kieszeń.
— Czy miewałeś pan z nim stosunki handlowe?
— Kilkakrotnie miałem z nim do czynienia, ale zerwałem, bo to osobnik zbyt przemądrzały i w dodatku niebardzo uczciwy. Czyżby na niego pan liczył?
— Mnie się zdaje, że to przelewanie z pustego w próżne. Człowiek, któryby nam pomógł, musiałby być tutaj.
— W tym wypadku niekoniecznie. Idzie głównie o to, abyś pan dął w tę samą dudę, co ja.
— Proszę tylko dać mi tę dudę, a będę grzmiał, nietylko dął.
— Cieszy mię to. Otóż konieczną rzeczą jest, abyś pan powiedział, że okręt pański stoi w porcie w Buenos Ayres... ale z jakimi towarami, o tem niech się pan nie wygada, udając, że to wielka tajemnica.
— W jakim celu?
— O tem później. Właściwie sam pan nie wiesz, co zawierają skrzynie i paki, które poładowałem na pański okręt.
— Pan? — przerwał mi zdumiony.
— Tak, ja. Przybyłem z panem razem z Nowego Yorku. W Montevideo wysadziłeś mię pan na ląd, a sam udałeś się do Buenos Ayres, aby tam oczekiwać mego powrotu.
— Ależ, sir, nie rozumiem z tego ani słowa!
— To nic nie szkodzi. Wywiozłeś pan z Nowego Yorku jedynie moje towary w pakach i beczkach, zakupione u owego Hounters’a. Mnie wysłał on, jako
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/371
Ta strona została skorygowana.
— 347 —