Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/374

Ta strona została skorygowana.
—   350   —

wało należących do oddziału a pozostawionych tu koni. Na rozkaz majora poprzywiązywano nas do najnędzniejszych szkap, on zaś sam, widocznie niezły znawca, wybrał dla siebie mego gniadosza, który istotnie był najlepszym ze wszystkich zebranych tu koni wierzchowcem. Jednak, skoro tylko major chwycił za cugle i wsadził nogę w strzemię, mój gniadosz stanął dęba i począł gwałtownie wierzgać.
— Co ta bestya wyprawia! — krzyczał zaperzony Cadera.
Nie mając już ust zakneblowanych, odpowiedziałem mu na to pytanie:
— Mój koń ma jedną-jedyną wadę, majorze: pozwala wsiąść na siebie tylko dobremu jeźdźcowi.
— Myślisz pan więc, że ja jeździć nie umiem?
— Mniejsza o to, co ja myślę; główna rzecz, że tak myśli mój gniadosz.
— A ja go przekonam, że się myli — rzekł z całą pewnością siebie.
I przy tych słowach chciał wskoczyć na siodło. Próba jednak znowu spełzła na niczem, choć paru drabów trzymało konia z obydwóch stron.
— Prawdziwy dyabeł, jak i jego pan! — mruczał Cadera. — Ach, ja go nauczę posłuszeństwa!
I zamierzył się, by uderzyć rumaka. Ale, widząc to, krzyknąłem:
— Nie bij pan! To zwierzę nie przyzwyczajone do bicia!
— Dlaczegóż nie pozwala wsiąść na siebie?
— On tylko mnie przyjmuje na siodło. Zresztą proszę przyprowadzić mi go tutaj, a może huncwot da się nakłonić i będzie powolniejszy dla pana.
Gdy podprowadzono go do mnie, istotnie przestał się narowić i pozwolił majorowi wsiąść. Ale skoro tylko ten oddalił się ode mnie o parę kroków, nastąpiła katastrofa. Wierzchowiec mój stanął nagle dęba i szarpnął się w bok tak zwinnie, że major zleciał, jak gruszka z drzewa, o parę kroków w trawę. Byłem z góry prze-