konany, znając gniadosza, że urządzi majorowi niespodziankę, i dlatego to poradziłem był, aby się zbliżył z koniem do mnie. Ku nietajonej mojej radości niefortunny jeździec, podnosząc się z trawy, stękał i klął niemiłosiernie, wreszcie rozkazał:
— Zastrzelić kanalię!... natychmiast!...
— Stać! — krzyknąłem, widząc, jak kilku żołnierzy podniosło karabiny, by wykonać rozkaz majora. — Chcesz pan zabić najlepszego z koni, który przecie da się powoli ujeździć?...
— Może i masz pan słuszność — potwierdził Cadera.
— Dajcie mu pokój. Perez, wsiądź ty! Wywołany żołnierz próbował wskoczyć na siodło, ale daremnie, zarówno, jak i kilku najśmielszych. Wreszcie major, klnąc i odgrażając się, rad-nierad oddał konia mnie do dyspozycyi, bo gdyby tego nie uczynił, musiałby jeden z żołnierzy iść chyba obok kapryśnego rumaka pieszo. Gdy mię na nim usadzono i przywiązano, zachowywał się zadziwiająco spokojnie. Zaraz też ruszyliśmy w drogę, przyczem nas, jeńców, wzięto do środka, i popędziliśmy galopem na camp.
Okolica nie różniła się prawie od tej, którą przebyliśmy po tamtej stronie rzeki. Jechaliśmy bez wytchnienia, mijając rozrzucone tu i ówdzie i odosobnione rancha i hacyendy, od których jednak trzymaliśmy się zdala. Że zaś nie mówiono podczas drogi ani słowa, nie mogłem się dowiedzieć ani też domyślić celu naszej podróży.
Popołudniu znaleźliśmy się wśród ożywiających się coraz bardziej stepów. Luźno pasące się trzody zdarzało się nam spotykać już poprzednio; teraz wymijaliśmy od czasu do czasu jakichś jeźdźców, dążących przez step w różnych kierunkach, którzy przy zetknięciu się z nami oddawali majorowi honory wojskowe.
Niebawem spostrzegliśmy w oddali całe oddziały jezdnych, zajętych musztrą, a dalej wielki kompleks budynków, które, jak się teraz przekonaliśmy, były celem naszej podróży.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/375
Ta strona została skorygowana.
— 351 —