— To castillo del libertador[1] — rzekł major, zwracając się do nas. — Tam rozstrzygną się wasze losy.
Zapowiadany jednak szumnie przez majora „zamek“, gdyśmy się do niego zbliżyli, okazał się zbiorowiskiem ubitych z ziemi z trzcinowymi dachami mizernych domków, a raczej chat. Liczba ich jednak była znaczna, zarówno, jak i obszar ogrodzony czyli coreal imponował swymi rozmiarami, i wywnioskowałem, że właściciel tej posiadłości musiał należeć do najbogatszych ludzi w kraju. Wprawdzie w pobliżu nie zauważyłem stad bydła czy owiec, natomiast budziła podziw olbrzymia stadnina końska. Uwijali się też wśród niej ludzie, jak w jakiem mrowisku.
Po bliższem rozpatrzeniu się można było przypuszczać, że są to koszary, zamieszkane przez wojsko, aczkolwiek mundury drabów, niezwykle kolorowe i fantastycznego kroju, tworzyły bezładną pstrokaciznę i różnolitość; to samo dałoby się powiedzieć o broni. Żołnierze ci byli przeważnie boso, nie brakło jednak żadnemu wielkich ostróg, umocowanych do gołych pięt. Zdarzyło mi się wśród tej zbieraniny ludzkiej widzieć pomiędzy innymi szczególnych „rycerzy“ bez butów, ale w cylindrach i anglezach, skrojonych na modę francuską lub angielską, co czyniło niezwykle komiczne wrażenie, pobudzające do śmiechu. Karabiny mieli tylko niektórzy z tych wojaków, natomiast każdy z nich posiadał bola i lasso.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem głównym, przed którym stało kilkuset tych „rycerzy“ w pewnej od domu odległości. Wywnioskowałem, że to zapewne kwatera miejscowego pseudo-Napoleona czy Moltke’go.
Przed domem owym major zsiadł z konia i udał się do wnętrza, widocznie dla zameldowania swego przybycia; reszta drabów tymczasem, trzymając nas ciągle w pośrodku, oczekiwała jego powrotu.
- ↑ Zamek oswobodziciela.