Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/384

Ta strona została skorygowana.
—   358   —

ani wleźć, ani wyleźć. Drzwi zaś poza mną zaryglowano. Generał nie miał przy sobie żadnej broni, a obaj oficerowie uzbrojeni byli jedynie w szable. A major? Ten stał właśnie obok mnie...
— Proszę siadać, panowie — ozwał się po chwili generał, zwracając się do oficerów. — To waryat, i nie można przywiązywać żadnej wagi do tego, co mówi. Chciałbym jednak posłyszeć jeszcze, jakie niedorzeczności przytoczy na swoje usprawiedliwienie.
— Proszę — przerwałem mu, — możebym się ja mógł dowiedzieć pierwszy, jakie niedorzeczności wymyślono przeciwko mnie?
— Nie, mój kochany, to zbyteczne. Nie mam ochoty słuchać tego drugi raz. Pan tylko odpowiesz mi na kilka jeszcze pytań. Porwałeś się pan na majora Caderę?
— Owszem, ale dopiero wówczas, gdy mię zaczepił zupełnie bezpodstawnie.
— Znasz pan niejakiego sennora, który się nazywa Esquilio Anibal Andaro?
— Znam.
— Gdzie go pan poznałeś?
— W Montevideo.
— Przy jakiej sposobności?
— Wziął mię za pułkownika Latorre’a i przyszedł do mnie.
— Tak, wiem o tem. Następnie cięży na panu zarzut, że przy pierwszem spotkaniu z majorem złamałeś mu szablę, a wczoraj wieczorem uwięziłeś go i zabrałeś mu pieniądze.
— Tak jest.
— To wystarczy; więcej nic mi już wiedzieć nie trzeba. Zbliż się pan do okna i popatrz nazewnątrz.
Podszedłem do okna, generał zaś zapytał:
— Cóż pan tam widzi?
— Widzę dwunastu żołnierzy.
— Co mają w rękach?
— Karabiny.