Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/393

Ta strona została skorygowana.
—   367   —

czliwego i poufałego traktowania mnie w tym domu. Już poprzednio bowiem generał raczył łaskawie zaszczycić mię braterskiem „ty“, a że i od ciebie słyszę toż samo, więc tuszę sobie...
— Psie podły! — wrzasnął Jordan, poskoczywszy ku mnie. — Śmiesz tak do mnie przemawiać?
— A dlaczegobym nie miał śmieć? — odrzekłem o ile możności spokojnie. — Wzoruję się w tym wypadku na tobie.
— Co szczekasz?... Każę cię wrzucić między byki, żeby cię na rogach rozniosły!
— Straciłbyś na tem sam, Jordanie, gdyż w takim razie ani William Hounters, ani Tupido, którzy mię do ciebie wysłali, nie mogliby...
Nie dokończyłem, bo już te słowa okazały się czarodziejskiemi. Twarz tego wściekłego człowieka zmieniła się w okamgnieniu: wypogodziła się natychmiast, poczem przystąpił do mnie bliżej i odezwał się gorączkowo:
— Wymieniłeś pan nazwiska dwu osób, które nie są mi obojętne. Więc to znajomi pańscy?
— Tak. Hounters wysłał mnie do Tupida, a ten...
— Przysyła znowu pana do mnie?
— Tak jest.
— I co pan masz do powiedzenia: „tak“, czy „nie“?
— To pierwsze. Wszystko już w drodze.
— Ah, que’ alegria! I pana chciano rozstrzelać? Toż ja oczekiwałem tego poselstwa z ogromną niecierpliwością!
Po tych słowach zwrócił się do żołnierzy i krzyknął:
— Marsz stąd, chłystki!
Na rozkaz ten żołnierze wynieśli się co prędzej, a major zrobił tak głupią minę, że na widok jej omal nie wybuchnąłem śmiechem. Ogarnęło mię przytem wrażenie skazańca, któremu najniespodziewaniej zdjęto stryczek z szyi. Plan mój więc nie chybił.
— Wypędziłem hołotę, sennor, i możemy teraz