Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/396

Ta strona została skorygowana.
—   370   —

wcale nie jest dla nas zaszczytna, i musimy oczyścić nasz honor!
— Czy możesz pan czynić wyrzuty Hounters’owi, że powierzył tak ogromnie ważną sprawę człowiekowi tego pokroju? wtrąciłem się do rozmowy.
— Przeciwnie; muszę mu nawet wyrazić za to pochwałę. Ale pan sam przyznasz, że zachowanie się pańskie wobec mych podkomendnych było wprost niemożliwe.
— Zna pan zapewne przysłowie: „Tonący brzytwy się chwyta“. Otóż i ja nie uczyniłem nic innego, jak tylko chwyciłem się brzytwy i, dzięki temu, żyję jeszcze.
— A ja panu powtórzę inne przysłowie: „Nie mów „hop“, aż przeskoczysz“. A nużbyś się pan przeliczył co do wywikłania się z objęć śmierci!...
— Niewątpliwie umrę, jak i każdy z nas, ale obecnie nic mi z pańskiej ręki nie grozi.
— A jeżeli się pan mylisz na tym punkcie?
— Gdybym się mylił, wówczas pomyłka moja mogłaby przynieść nieobliczalne szkody przedewszystkiem panu. Z kimże pan zawarłby kontrakt, gdyby mię rozstrzelano?
— Oczywiście z panem, ale jeszcze za życia.
Mówiąc to, spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem na ustach. Był widocznie ciekawy, co mu na to odpowiem, gdyż od tej odpowiedzi zależało wszystko. Wprawdzie, gdy się dowiedział, że jestem pełnomocnikiem Hounters’a, zmienił zupełnie względem mnie sposób traktowania mię, z czego mogłem wnosić, że nic mi już nie grozi. Ale nie zachęcało mię to bynajmniej do otwartości i nie dowierzałem mu ani odrobinę. Wszak człowiek ten kazał zamordować własnego teścia, czyż więc wobec jego krwiożerczości można mu było zaufać? Mógł przecie złamać słowo i zamordować mię bez żadnych skrupułów, tembardziej, że byłem mu zupełnie obcym człowiekiem. Zoryentowawszy się szybko w sytuacyi, postanowiłem wywołać w nim