Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/402

Ta strona została skorygowana.
—   376   —

— No, a gdybym uczynił to właśnie w tej chwili? co wtedy?
— Nic, sennor.
Czyżby naprawdę śmierć była panu obojętna?
— Tego nie mówię. Ale jeśli idzie o dotrzymanie słowa... Zresztą świat się nie zawali, jeżeli będzie na nim jeden człowiek mniej... pomimo nawet, że śmierć moja wywrze olbrzymi przewrót w pańskiej sprawie.
— Dlatego, że kupno nie doszłoby do skutku? Mylisz się pan. Pozostanie mi przecie kapitan.
— Ależ on nie ma pełnomocnictwa.
— To nic nie szkodzi. Wystarczy, że ma on potrzebny mi towar. Zwrócę mu wolność tylko pod tym warunkiem, jeżeli dostawi mi ów towar w bezpieczne miejsce.
— O, tak się nie stanie. Ładunek pozostaje w ręku sennora Tupidy. Jeżeli pan mię zamorduje i zatrzyma kapitana oraz sternika, to trudno; zapobiedz temu nie jestem w mocy. Ale zawarcie interesu do skutku w takim razie nie przyjdzie.
— A cóż Tupido ma do czynienia na okręcie?
— Przecie to wspólnik Hounters’a, i ładunek jest w połowie jego własnością. Jeżeli nie wrócimy do pewnego terminu do portu w Buenos Ayres, będzie to dla niego znakiem, że spotkało nas jakieś nieszczęście z rąk pańskich, i oczywiście głupi byłby chyba, gdyby w takim razie zechciał wdawać się z panem nanowo w interesy.
— Ależ on sam poniósłby stratę.
— Taak? — zaśmiałem się. — Toć wrogowie pańscy potrzebują również broni i amunicyi.
— Tak, ale nie zapłaciliby za nią ani pesa.
— Przeciwnie, zapłaciliby gotówką, podczas gdy sennor masz wziąć wszystko na kredyt.
— Jesteś pan dosyć naiwny — zaśmiał się. — Toż gdyby Tupido przyznał się tylko, jaki ładunek ma na okręcie, wówczas Sarmiento skonfiskowałby poprostu wszystko z urzędu i jeszczeby zamknął go w więzieniu.