Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/405

Ta strona została skorygowana.
—   379   —

— Powiadasz pan...plotce? No, pańskie szczęście! — rzekł, puszczając mię. — Uważasz pan to istotnie za plotkę?
— Nieinaczej. Toż tylko plotkarze mogli roznieść po świecie to, co w pewnym wypadku musiałby pan głową przypłacić.
— Więc istotnie mówią o mnie? utrzymują, że...
— Tak — skinąłem głową.
— Czy i w Europie?
— Tak, i w Europie.
— Co za łotrowstwo! Aż wstręt człowieka ogarnia!... Więc pan naprawdę nie wierzysz tym pogłoskom?
— Pytanie pańskie jest tu zupełnie zbyteczne, sennor. Bo czyż moglibyśmy wchodzić w tak ważny stosunek handlowy z człowiekiem, na którym cięży zbrodnia ojcobójstwa?
— Przyznać muszę, że mówisz pan bardzo rozsądnie — rzekł i znowu począł się przechadzać szybko po izbie, jakby dla uspokojenia rozdrażnionych moją otwartością nerwów. Po chwili podszedł ku mnie, a położywszy mi rękę na ramieniu, rzekł:
— Pan jesteś... albo waryat, który sam nie wie, co mówi i czyni, albo mój major nie pomylił się, nazywając pana dyabłem. Tak, czy owak, jesteś pan człowiekiem w wysokim stopniu niebezpiecznym. Cóż pan na to?
— Jestem tylko... szczery, sennor. Powiedziałem panu prawdę, bo tego ode mnie pan wymagał. Zresztą kto chce się wybić nad poziom, ten musi wiedzieć o wszystkiem, co się tyczy jego zamiarów, no, i nawet jego własnej osoby.
— Takie jest zdanie pańskie? Ale moje zupełnie jest inne. Jest pewna kategorya szczerości, którą bezwarunkowo uważać należy za karygodną. A że i pańska otwartość należy właśnie do tej kategoryi, więc widzę się zmuszonym, zamiast oczekiwanej przez pana wdzięczności, odpłacić mu właściwą monetą, to jest każę pana rozstrzelać, a do Tupidy wyślę pośrednika.