Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/409

Ta strona została skorygowana.
—   383   —

giej izby. Wszedłem tam pierwszy i stanąłem, o ile to było możliwe, blizko Jordana, mając na względzie to, że moje rowolwery leżały przed nim na stole.
Major Cadera zdradzał na twarzy coś w rodzaju tłumionego tryumfu.
— Jesteśmy gotowi, sennor — rzekł Jordan. — i możesz pan sobie powinszować wyniku naszych obrad. Wypadł on dla pana bardzo korzystnie.
— Niestety, nie mogę tego potwierdzić, dopóki nie dowiem się o nim dokładnie. Przy korzystnem dla mnie postawieniu sprawy korzyść byłaby obustronna. My ze swej strony nie żądamy żadnych łask, a tylko sprawiedliwości. Cóżeście panowie przedewszystkiem postanowili odnośnie co do mojej osoby?
— Nie będzie pan rozstrzelany.
— Znakomicie! Wobec tego mogę zabrać sobie moje rewolwery — odrzekłem, chwytając broń ze stołu i zatykając ją sobie za pas, poczem cofnąłem się o dwa kroki.
— Co to znaczy? — krzyknął Jordan. — Myśmy postanowili inaczej: panu nie wolno nosić broni!
— Ba, ale ja tego zakazu nie spełnię. Pozwoli więc pan, że zatrzymam rewolwery przy sobie.
— O, nie! Przyrzekłeś pan przecie zastosować się do mego wyroku.
— Przepraszam!... przyrzeczenie moje dotyczyło jedynie wyroku śmierci. A żeś go pan unieważnił...
— Zmuszasz mię pan do użycia przemocy...
— Ja? Cóż ja panu złego robię? Schowałem rewolwery, bo to moja własność.
— Taak? nie chcesz pan usłuchać mych poleceń?... no, to zobaczymy. Majorze, odebrać mu broń! Widziałem, że major radby był zastosować się do tego rozkazu, ale kosztowało go to wiele strachu. Stanął o dwa kroki odemnie i ozwał się zdławionym głosem:
— Oddać broń!
— Niech ją pan sobie weźmie, proszę! — i za-