Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/410

Ta strona została skorygowana.
—   384   —

śmiałem się. — Tylko ostrzegam pana przed moją pięścią, do której niewarto zbliżać się zanadto. Powinieneś pan coś o tem wiedzieć...
— Słyszysz, generalissimo? — rzekł major do Jordana, rozkładając bezradnie ręce; — nie chce mi wydać broni.
— Ale ja chcę! — odparł ten ostatni ostro, — ja rozkazuję, a major musi słuchać!
Na te słowa major-biedaczysko, drżąc cały, począł się do mnie zbliżać, a ja tymczasem rzekłem do Jordana:
— Proszę nie wymagać tego od niego, sennor, bo skoro tylko zbliży się do mnie, przypłaci to życiem.
— Ale niechże pan weźmie pod uwagę, że i on ma przy sobie pistolet, z którego pozwalam mu z robić użytek w razie dalszego oporu pańskiego.
— Do tej chwili, owszem — — — Ale teraz... o, widzi pan? już pański major nie ma pistoletu!
Wśród tych słów, przystąpiwszy nagle do majora, wyrwałem mu pistolet z ręki.
— Diabolo! — wykrztusił Jordan, blednąc. — To już przechodzi wszelkie granice zuchwalstwa! Ale my sobie damy z panem radę. Proszę oddać broń! — krzyknął, — bo wezwę żołnierzy. A i my tutaj jesteśmy uzbrojeni!
— Broń oddam, sennor, lecz tym oto moim towarzyszom — odparłem, wręczając pistolet yerbaterowi, a jeden z rewolwerów kapitanowi, który umiał obchodzić się z tą bronią znakomicie.
Następnie cofnąłem się pod drzwi i, wycelowawszy w Jordana, rzekłem:
— Jeżeli pan krzykniesz, będę strzelał!
Wszystko to stało się tak szybko, że major nie zdążył ruszyć się z miejsca, a oficerowie, jakkolwiek chwycili za pistolety, ale nie odważyli się strzelać. Tymczasem zaś sternik Larsen zabiegł Jordana z tyłu i, patrząc na mnie porozumiewawczo, oczekiwał mego skinienia.