Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/413

Ta strona została skorygowana.
—   385   —

— Do licha! czy możliwe coś podobnego? — mruczał Jordan przez zęby.
— Owszem, zupełnie możliwe, i ma pan tego dowód — rzekłem.
— Moi ludzie rozniosą was wprost na lancach i szablach...
— Niechby tu przyszli! Ale, zanimby się to stało, znajdowałbyś się pan już w takiem miejscu, gdzie niema jeńców, ani rozkazujących generałów.
— Zamierzałem zatrzymać jedynie pana, a towarzyszów pańskich puścić wolno.
— Ba! oni już nie odłączą się ode mnie za nic w świecie.
— Cóż to? gwałt? to... to... Ja sobie w inny sposób poradzę...
I przy tych słowach wyciągnął dłoń po leżący przed nim pistolet. Lecz w tej chwili Larsen objął go z tyłu muskularnemi ramionami, jak olbrzymi pająk wątłą muchę.
— Zostawić pistolet, sennor! — szepnął przerażonemu generalissimowi, — bo zgniotę pana, jak cytrynę!
— Puścić mię! — charczał Jordan. — Żebra mi połamiesz, łotrze!
I dziwna rzecz! — nikt nie pośpieszył z pomocą zagrożonemu. Major stał niby słup nieruchomy, jak również oficerowie, przeciw którym skierowaliśmy teraz lufy, ja zaś rzekłem do nich:
— Panowie zechcą złożyć swe pistolety na stole, i to natychmiast, gdyż ten olbrzym gotów istotnie pogruchotać kości waszemu przełożonemu.
To wystarczyło. Złożyli pistolety, nie zdradzając nawet wielkiego oburzenia ani trwogi. Na twarzy zaś generała można było nawet zauważyć wyraz jakby zadowolenia. Nie ulegało wątpliwości, że byłby od swego zwierzchnika dostał nosa za to, że poprzednio dał się zaprowadzić przeze mnie w kozi róg, — a tu nagle ten sam zaszczyt spotyka jego przełożonego.