Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/416

Ta strona została skorygowana.
—   388   —

— Ależ to śmieszne!
— Wybrałem go dlatego, że popierwsze nie jest znany w Buenos Ayres, a powtóre, mogę na nim zupełnie polegać.
— W gruncie rzeczy jest mi to zupełnie obojętne, on, czy kto inny przeznaczony mi jest za towarzysza. Żądam tylko, aby się obchodzono ze mną życzliwie, tak, jak na to zasługuję.
— Dobrze więc. Będziesz pan moim gościem. Zadowalnia to pana?
— Tak. Jeżeli oczywiście stosowane to będzie również i do moich towarzyszów.
— Rozumie się. Jutro rano odjedziecie z majorem Caderą, któremu dodam tylu ludzi, ilu liczycie sami.
— A to poco?
— Nie mogę go przecie wysłać bez odpowiedniego zabezpieczenia.
— Jak pan uważa. Ja jednak jestem zdania, że ta właśnie asysta może wzbudzić podejrzenie u waszych wrogów. Moi towarzysze nie wszyscy ze mną pojadą. Estancyero z synem uda się prosto do swego domu, zostaną zaś ze mną jedynie yerbaterowie, no, i kapitan ze sternikiem. A w jaki sposób odbędziemy tę podróż?
— Nie inaczej, jak tylko na tratwie. Na parowcu nie możecie się pokazywać, bo wzbudziłoby to podejrzenie.
— Zgadzam się. A więc major podpisze kontrakt w pańskiem zastępstwie?
— Tak, sennor.
— Co do mnie, to mógłbym się tem zadowolnić; ale Tupido zażąda z pewnością pisemnego pełnomocnictwa.
— Zaopatrzę go w ten dokument.
— Bardzo ładnie. A co się tyczy naszej własności? Jordan z wszelką pewnością miał zamiar zatrzymać sobie część naszych rzeczy i pieniędzy. Ale wobec tego, co zaszło, odleciała go chęć ku temu. Teraz na moje słowa spojrzał wzrokiem pytającym na generała,