Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/418

Ta strona została skorygowana.
—   390   —

musiał być przez pana zaopatrzony w pewną ku temu potrzebną sumę.
— Widzę, że z panem w żaden sposób do ładu nie dojdę. Niechże więc pan odbierze sobie wszystko. Czy teraz jesteś pan zadowolony?
— Jeszcze nie. Zechcesz, sennor, łaskawie wszystkie punkty naszej umowy stwierdzić swym podpisem, jak niemniej panowie oficerowie raczą pisemnie na jej potwierdzenie złożyć słowo honoru.
— Ależ, sennor, to nam ubliża...
— Bardzo być może. Ale pan sam winieneś temu. Ja jednak muszę żądać wszystkiego, co jest niezbędne dla naszego bezpieczeństwa.
— Sądzisz pan, że ja nie mógłbym w pewnych okolicznościach cofnąć słowa, danego pisemnie, tak samo, jak gdyby było dane ustnie?
— Owszem, sądzę tak, i dlatego domagam się podpisów panów oficerów, którzy, jestem tego pewny, umieją przecie szanować swą godność.
Kapitan, yerbaterowie i ja aż do tej chwili trzymaliśmy broń, skierowaną na generalissima oraz jego oficerów i gotową do strzału, co mocno denerwowało Jordana.
— Z pana istotnie straszny człowiek — westchnął. — Przyznam, że takiego... bandyty nigdy jeszcze nie widziałem. Jakiegoż to pisma pan od nas żąda?
— Ja je panu podyktuję.
— Chyba nie mnie. Może rotmistrz napisze, a my się tylko podpiszemy. Schowajcie już tę broń.
— O! jeszcze nie! Schowamy ją dopiero po złożeniu podpisów.
Oficer, nazwany rotmistrzem, wziął papier i pióro i począł pisać pod mojem dyktandem zobowiązanie o treści zwięzłej, a bardziej dotyczącej oficerów, niż samego ich wodza. Tym można było więcej dowierzać. Zobowiązanie to podpisali wszyscy obecni.
— Tak! — rzekł Jordan, wstając od stołu. — Teraz oddajcie nam naszą broń.