Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/421

Ta strona została skorygowana.
—   393   —

Estancyero schował podane mu pieniądze, a Jordan, który przypatrywał się nie bez obawy całej tej scenie, przystąpił teraz do mnie i zapytał:
— Czy jesteś pan nareszcie zadowolony?
— W zupełności, i mam nadzieję, że pokój, zawarty między nami, będzie trwały i nienaruszony.
— Zależy to jedynie od pana, nie ode mnie. Okaże się wkrótce, czy umiesz pan dotrzymać słowa tak, jak to ja uczyniłem. No, a teraz odejdę wydać odpowiednie zarządzenia. Jesteś pan moim gościem i...
— A niech pan łaskawie zapamięta, że jest nas dziesięciu i że ja wcale nie mam ochoty odłączać się od swoich towarzyszów.
— Owszem, owszem. Polecę nadto rotmistrzowi, by był do waszych usług.
Wyszedł wraz z oficerami, wśród których podążył też i major, nie uważając za stosowne nawet spojrzeć na mnie. Widocznie dyszał ku mnie niepohamowaną zemstą; zresztą przyznałem, że nie bez powodu. W izbie został tylko rotmistrz, który zwrócił się do mnie głosem przyciszonym:
— Przekonałem się, że z panem i z pańskimi towarzyszami postąpiono tu niegodnie. Przyłączając się do armii Jordana, sądziłem, że będę służył dobrej sprawie. Tymczasem pan otworzyłeś mi oczy, i dziękuję za to stokrotnie. Prosząc pana, byś nie miał do mnie żalu za to, co tu zaszło, oświadczam gotowość do usług dla niego i liczę na dyskrecyę. Nie zatrzymam się tu długo. Na wszelki jednak wypadek, póki nie opuszczę tych bandytów, możesz pan liczyć na mnie.
— Dziękuję, rotmistrzu, i niewymownie rad jestem, że spotkałem jednego uczciwego człowieka wśród tej armii, rekrutowanej, jak się zdaje, z samych jedynie złodziejów i brygantów.
— Niestety, masz pan racyę. Poznałem się na tem wkrótce po mojem tu przybyciu i teraz myślę tylko, jakby się wydostać z tej bandy. Będzie to sztuka wcale trudna, bo Jordan wtajemniczył mię w swoje sprawy