Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/427

Ta strona została skorygowana.
—   399   —

— Dzień dobry panom! — rzekł uprzejmie. — Przyszedłem oznajmić wam, że dostaniecie za chwilę śniadanie, i... jazda w drogę natychmiast! Dotrzymuję więc słowa, co?
— Tak. Nie wątpiłem w to — odrzekłem. — Jesteśmy więc zupełnie wolni, i pan żadnych nieprzyjaznych uczuć względem nas nie żywi?
— Bądź pan o to spokojny. Jednakże ze względu na wypadki, jakie tu miały miejsce, nie mogę pozwolić, aby major wybrał się z wami sam jeden.
— Może pan wysłać z nim choćby całą swoją armię; mnie to żadnej różnicy nie uczyni...
— Major otrzymał ode mnie pisemne pełnomocnictwo — ciągnął dalej generalissimus, — które okaże w Buenos Ayres panu i sennorowi Tupido. Jest on przytem poinformowany dokładnie, jak daleko może iść z wami w układach, i jeżeli się z nim zgodzicie, będzie to zupełnie równoznaczne, jak gdybym ja osobiście zawarł z wami tę umowę. Rozumie się, że towar nie może być wyładowany w Buenos Ayres, lecz trzeba go podwieść w górę Paramy.
— Dokąd?
— Major powie wam to później.
— Wolałbym jednak wiedzieć zaraz.
— Ba! wszak umowa jeszcze nie zawarta, i może się zdarzyć, że interes się rozbije. Na ten wypadek muszę zachować pewne szczegóły w tajemnicy.
— No, mniejsza o to — rzekłem, machnąwszy ręką.
— Stąd pojedziecie konno aż do rzeki, a następnie przysiądziecie się na pierwszą tratwę, jaka z góry nadpłynie. Oprócz towarzyszów, dodanych majorowi, wyślę z wami mały oddział pod dowództwem rotmistrza, którego pan już poznał. Oddział ten jednak towarzyszyć wam będzie nie dlatego, jakobym wam niedowierzał, lecz dla odprowadzenia koni, których major z sobą wziąć przecie nie może.
— Ależ wcale mi to zarządzenie pańskie nie przeszkadza.