Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/428

Ta strona została skorygowana.
—   400   —

— Mam nadzieję, że nareszcie porozumiemy się i zobopólnie zapomnimy o wszystkiem, co pomiędzy nami zaszło, a działać będziemy tylko w interesie i dla dobra stron obu.
— Major, spodziewam się, dowiedzie sennorowi, że jest pańskim przyjacielem, nie zaś wrogiem.
— I wyjdzie to przedewszystkiem na własną jego korzyść, gdyż inaczej zaszkodziłby niepotrzebnie sobie i oczywiście... panu.
— Znowu zaczynasz pan być względem mnie wyniosłym — rzekł groźnie.— Obszedłem się z panem łaskawie, i powinieneś to uznać bez napuszania się przede mną. Czy masz pan jeszcze co do powiedzenia? Może pan potrzebujesz jakich wyjaśnień?
— Chciałbym tylko prosić o zapas żywności na drogę, gdyż nie będziemy mogli w podróży bawić się w polowanie.
— Pomyślałem już o tem, i będziecie zaopatrzeni we wszystko. Więc żegnam panów i mam nadzieję, że spotkamy się następnym razem, jako przyjaciele, co zależy wyłącznie tylko od pana.
— O, i od pana również. Racz, sennor, przyjąć od nas podziękowanie za gościnność.
— Niema za co. Do widzenia!
Po tych słowach oddalił się ze swoim towarzyszem, który nie mieszał się do naszej rozmowy.
Niebawem przyniesiono nam tobołki z mięsiwem i dano dla koni naszych obroku, a wkrótce przybył i major z oznajmieniem, że czas wybrać się w drogę.
Jordan był o tyle przezorny, że całą prawie załogę „castella“ wysłał na ćwiczenia; w obrębie baraków pozostawiono zaledwie garstkę żołnierzy, prócz tych, rzecz prosta, których przeznaczono do towarzyszenia nam w podróży. Ci ostatni byli dobrze uzbrojeni, co mię zresztą bynajmniej nie dziwiło. Z min ich można było wyczytać, że nie są nam zbyt przyjaźni, a i w obliczu majora widoczne było silenie się bodaj na obojętność.