Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/431

Ta strona została skorygowana.
—   403   —

— Niewolno nam mówić o tem, majorze.
— Czy macie jakie pismo?
— Nie, sennor — odrzekł jeździec z pewnem wahaniem.
— Skąd jedziecie?
— Od rzeki — odrzekł wymijająco.
— Ja to przecie sam widzę. Pytam, czy jesteście z Uruguayu?
— Tak.
— Z jakiego miasta? — Możemy to powiedzieć tylko samemu Jordanowi.
— A kto was wysłał?
— Niestety, majorze, i o tem mówić nam niewolno.
— Do licha! Musi to być nielada ważna sprawa! Co jednak będzie, jeżeli was zmuszę do wyjawienia mi jej?
— Ściągnąłbyś pan przez to gniew Jordana na siebie.
— Hm! — pomyślał chwilę. — Właściwie to powinienem was zatrzymać i przynajmniej...
Nie dokończył i potarł czoło, jakby się namyślając, co czynić.
Mnie w tej chwili przyszło na myśl, że ludzie ci mogą być właśnie wysłańcami Tupida, któremu odmówiłem był pośrednictwa w zawarciu kontraktu z Jordanem. Chcąc się dowiedzieć cośkolwiek w tej materyi, zbliżyłem się do nieznanych jeźdźców i rzekłem:
— Z góry się zastrzegam, że nie chcę wdzierać się w wasze tajemnice. Ale możecie mi bez obawy odpowiedzieć na jedno pytanie. Jedziecie z Montevideo?
Nie otrzymawszy zaś odpowiedzi, dodałem:
— Wysłał was sennor Tupido?
I na to odpowiedziano mi milczeniem. Mnie jednak wystarczyło to zupełnie. Dodałem więc:
— Wiadoma mi jest wasza misya, bądź co bądź bardzo ważna, i dlatego major was zatrzymywać dłużej nie może. Jedźcie z Bogiem.