Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/432

Ta strona została skorygowana.
—   404   —

— Hola! — wtrącił Cadera. — Któż tu rozkazuje: ja, czy pan?
— Rozumie się, że ja — odrzekłem.
Uważałem za odpowiednie wystąpić tak stanowczo, aby przeszkodzić dalszej rozmowie majora z jeźdźcami, wśród której mógłby się wykryć przed nim mój stosunek do Tupidy. Na moje stanowcze słowa major spojrzał na mnie zmieszany i rzekł:
— Zapomina pan, że jestem oficerem armii Jordana i mam nadzór nad panem.
— Eee! zapewniam pana, że niema człowieka, któremubym pozwolił przewodzić nad sobą. Ponadto przekonam pana, że nie pan nademną, ale ja nad nim mam nadzór. Ci ludzie odjadą natychmiast.
— Przepraszam! zostaną, i każę ich zrewidować.
— Ależ nie łudź się, majorze, aby to się stać mogło.
— Cóż to? śmiałbyś pan przeszkodzić temu?
— Owszem, przeszkodzę, i to w sposób bardzo prosty. Jeżeli pan tylko tkniesz którego z tych obcych ludzi, którzy w moim interesie jadą do Jordana, dostaniesz pan kulą w łeb. Idzie tu przecie o wygraną lub klęskę Jordana, i życie pańskie wobec doniosłości tej sprawy ma taką samą wartość, jak naprzykład życie komara lub nędznej dżdżownicy.
Przy tych słowach trzymałem rewolwer w ręku, a i towarzysze moi byli gotowi do strzału. Żołnierze majora, widząc, na co się zanosi, poczęli się cisnąć do niego w nieładzie, niezbyt radzi widocznie z tej sprzeczki, gdyż myśl o walce z nami napełniała ich bojaźnią, pomimo liczebnej ich przewagi nad nami o dziesięć głów. Rozumie się, dla przekonania ich, iż się ich wcale nie boimy i że w żadnym razie nie poddamy się pod zwierzchnictwo majora, postanowiłem być jak najbardziej stanowczym.
Cadera na widok skierowanego ku sobie rewolweru wzburzył się i sięgnął do pasa po swój pistolet. Spostrzegłszy to, krzyknąłem: