Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/433

Ta strona została skorygowana.
—   405   —

— Stój! Jeżeli tylko ruszysz pan ręką, zastrzelę go natychmiast!
— Oszalałeś, sennor! — rzekł, cofajac rękę. — Zdaje mu się chyba, że jesteś co najmniej władcą w Entre Rios...
— Mylisz się pan! Nic mi się nie zdaje, tylko nie pozwolę rozkazywać sobie byle komu. Zapewnił mię pański generalissimo, że będziesz pan moim przyjacielem, gdy tymczasem, jak widzę, rzecz się ma przeciwnie, i zmuszony jestem odpowiednio do tego postępować.
To rzekłszy, zwróciłem się do jeźdźców:
— Jedźcie sobie dalej i pozdrówcie tam ode mnie sennora Jordana. Uważając na nasze tropy, nie zbłądzicie wcale.
Zadowoleni widocznie z takiego obrotu sprawy, popędzili pełnym galopem we wskazanym kierunku, a major, patrząc na mnie bezsilnie, syknął przez zaciśnięte zęby:
— Zapiszę to sobie w pamięci, sennor.
— Nic nie mam przeciwko temu, majorze — rzekłem.
— Jedziemy dalej.
I wysunąłem się ze swymi towarzyszami naprzód. Majorowi najwidoczniej odleciała ochota czynić jeźdźcom przeszkody, gdyż podążył za nami, pomimo, że puściliśmy się kłusem, bo wobec tego niespodzianego spotkania każda sekunda była nam teraz droga.
— Sądzi pan, że ci dwaj jeźdźcy są istotnie wysłańcami Tupida? — pytał mię brat Hilario.
— Najniewątpliwiej.
— Nasze szczęście, że nie przybyli do Jordana wcześniej.
— Bylibyśmy musieli walczyć na śmierć i życie.
— Kto wie jeszcze, czy do tego nie przyjdzie w drodze. Jordan, otrzymawszy kontrakty, każe nas ścigać bezzwłocznie.
— I ja tak przypuszczam.
— Jesteśmy w drodze zaledwie godzinę, a więc