Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/434

Ta strona została skorygowana.
—   406   —

za godzinę dojadą ci posłańcy do głównej kwatery; my zaś dostaniemy się do rzeki nie prędzej, jak za cztery godziny, wobec czego musimy pośpieszać, o ile tylko konie wydołają.
— Tak. Ale pomimo wszystko mogą nas dopędzić, jeżeli będziemy zmuszeni czekać kilka godzin na tratwę.
— Cóż więc robić, aby uniknąć walki i rozlewu krwi?
— Zobaczymy. Jeżeli na rzece nie będzie tratwy, pojedziemy w górę rzeki, a może jaką napotkamy.
— Dobra myśl, bo jednocześnie przedłużymy drogę pogoni. Ale czy major zgodzi się na to?
— Musi się zgodzić. Jego ludzie mają respekt przed moją bronią.
Puściliśmy konie galopem, i major napróżno usiłował kilkakrotnie zatrzymać nas; udawaliśmy, że nie słyszymy jego nawoływań. Mimo nadzwyczajnego pośpiechu, przybyliśmy nad rzekę po czterech godzinach. Z miejsca, gdzieśmy się zatrzymali, odsłaniała się daleka przestrzeń w górę rzeki. Niestety, nie było na niej ani jednej tratwy, ani wogóle okrętu lub łodzi.
— Nareszcie odpoczniemy — rzekł Cadera. — Jechaliśmy, jak waryaci; dziwię się, że konie nam nie popadały.
— Pan chce wypocząć, majorze? Proszę bardzo, ale ja pojadę dalej.
— Gdzie? poco?
— Tu niema paszy dla koni... sama trzcina...
— Przecie konie pasły się całą noc.
— Ba, ale nasze stały w szopie i gryzły tylko suche liście kukurydzy. Nie możemy przecie głodzić zwierząt w drodze.
— Na tratwie będą mogły wypocząć.
— Ale na tratwie nie rośnie trawa, ani owies. Jedziemy tam! — i wskazawszy ręką w górę rzeki, puściłem się kłusem, a za mną towarzysze.
— Zostać tu! hej! — krzyczał major.
Nie zważałem jednak na jego nawoływania, ani myśląc, rzecz prosta, o powrocie.