Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/436

Ta strona została skorygowana.
—   408   —

Podjechałem kawałek naprzód i, przyłożywszy ręce do ust, krzyknąłem do zbliżających się flisaków:
— Hej, hej! czy weźmiecie nas do Buenos Ayres?
— Tratwa nasza nie dojedzie aż na miejsce — odkrzyknięto z tratwy.
— To nic nie szkodzi.
— Ile osób?
— Dwadzieścia i dziesięć koni. Ile chcecie za drogę?
— Sto talarów papierowych.
— Zgoda.
— Zatrzymamy się więc zaraz. Poczekajcie!
Tratwa była bardzo długa: składała się z dwunastu pól. Na przodzie i w tyle umieszczone były dwie budki. Kierowało nią dwunastu tęgich mężczyzn, którzy byli prawie całkiem obnażeni.
Zanim tratwa dobiła do brzegu i została umocowana, upłynęło z piętnaście minut, a wciągu tego czasu nasłuchiwałem, czy od strony lądu nie dosłyszę tententu kopyt końskich. Jeżeli wysłańcy Tupida odrazu trafili do Jordana, musiał się już wykryć mój wybieg, wobec czego zarządzony za nami pościg mógł lada chwili znaleźć się na naszych karkach.
Major zsiadł z konia, i my uczyniliśmy to samo. Zbliżyłem się do rotmistrza i zapytałem go po cichu:
— No, sennor! Teraz najodpowiedniejsza pora. Chcesz pan doprowadzić do skutku swój zamiar?
— Czy myśli pan, że uda się? — Jestem najzupełniej tego pewny.
— Ale w jaki sposób?
— Proszę przedewszystkiem zaprowadzić swego konia na tratwę i zostać tam, schowawszy się sam za budkę.
Tratwa była już przymocowana do brzegu, więc rotmistrz, zabrawszy swego konia, skierował się ku niej, ja zaś wydałem odpowiednie zarządzenie bratu Hilario, zalecając, by podał je szeptem między towarzyszów.