— Ależ to dla mnie obraza!...
— Oczywiście. Ja na pańskiem miejscu czułbym się bardzo na niego obrażony, że podejrzywa pana o porozumienie się ze mną.
— Co pan mówisz? Nic nie rozumiem...
— A może panu przyszła do głowy niemądra myśl, aby w chwili, gdy ładunek, przeznaczony dla Jordana, znajdzie się w miejscu bezpiecznem, uwięzić mię powtórnie?
— Sennor!
— No, no! niech się pan nie sili na udawanie! Odgaduję ja napewniaka pańskie myśli! Aby jednak podobnym głupstwom z pańskiej strony zapobiedz, Jordan wysłał rotmistrza, nakazując mu kuratelę nad panem.
— Co pan mówi? To... to...
— Taka jest wola Jordana, nie moja.
— Czem pan udowodni prawdziwość tego twierdzenia.
— Czem? Pisemnem poleceniem, które rotmistrz ma przy sobie. Może je panu nawet pokazać? Proszę! niech pan zejdzie na tratwę... do rotmistrza...
— Tormento! żartujesz pan chyba?
— Niech on panu powie.
— Rzecz prosta! musi powiedzieć i okazać mi pismo. Ale poco się schował za budę? Jeżeli ma takie pismo, to nie pojadę z wami za nic w świecie. Muszę się z nim natychmiast rozmówić.
Wskoczył na tratwę, a ja podążyłem za nim. Widziałem, że wrzał od gniewu i nie zwrócił nawet uwagi, że zbliżyłem się do kierownika tratwy, która trzymała się już tylko jednym rogiem brzegu, i dałem polecenie, aby ją bezzwłocznie puszczono.
Major, nie spostrzegając tego, zbliżył się był właśnie do rotmistrza i począł obrzucać go ostatnimi wyrazami.
— Niechże się pan nie kłóci — rzekłem, podchodząc do Cadery, — bo to się mu na nic nie przyda. Zresztą nie pozwolę panu na tego rodzaju zachowanie się w mojej obecności.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/440
Ta strona została skorygowana.
— 410 —