Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/441

Ta strona została skorygowana.
—   411   —

To mówiąc, zwinnym ruchem wyrwałem mu pistolet z za pasa,
— Co to znaczy?... jak pan śmiesz?... — krzyknął.
— Uspokój się, majorze. Pistolet już jest panu niepotrzebny...
— To... to... bezczelny rabunek!... to...
Chciał się zwrócić ku swym ludziom, którzy właśnie w tej chwili wszczęli hałas na brzegu, i struchlał z przerażenia, tratwa bowiem, odbiwszy od brzegu, wypłynęła odrazu na pełny prąd.
— Co to ma znaczyć? — rzucił się, jak wściekły. — Przybić do brzegu! natychmiast do brzegu!
— Ciekawy pan jesteś — rzekłem, — co to ma znaczyć? Otóż powiem panu: znaczy to, że jesteś pan moim więźniem i że w razie najmniejszego oporu zastrzelę pana bez żadnych ostrzeżeń.
— Jakto? więźniem?... pan mię zastrzeli?... Zwaryowałeś pan chyba! — bełkotał, blednąc, jak płótno.
— Jestem zupełnie przy zdrowych zmysłach — rzekłem. — Natomiast pan bodaj czy nie należysz do waryatów, skoro dałeś się tak łatwo podejść.
— Rotmistrzu, na pomoc! — krzyknął, błędnemi oczyma zwracając się do kolegi.
Ale rotmistrz, na to wezwanie nie odpowiedziawszy ani słowem, wzruszył tylko obojętnie ramionami.
— Rotmistrzu! — powtórzył, — jestem zdumiony pańskiem zachowaniem się... Czyżbyś trzymał stronę tego...
— Ani słowa więcej! — przerwałemu mu groźnie, zapobiegając dalszym wybuchom jego wściekłości. — Zapowiadam panu, że nie zniosę najmniejszej obrazy!
— A ja nie zniosę podobnego obchodzenia się ze mną. Każę swoim ludziom strzelać... natychmiast...
— Na nic się to panu nie przyda, bo ludzie ci nic mu już nie pomogą. A przytem, gdybyś pan chociażby ręką ruszył, przypłacisz to życiem.
To mówiąc, chwyciłem go za ramię i pociągnąłem poza budkę.