Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
—   33   —

Zapytany przystąpił jeszcze bliżej, ja zaś usiłowałem zajrzeć mu w oczy. Ale, pomimo jasności księżycowej, nie mogłem rozeznać rysów twarzy, bo je zakrył szerokiemi krysami kapelusza.
Byłem pewny, że przyszedł tutaj z zamiarem urządzenia na mnie napadu.
— Pardon, sennores! — odrzekł głosem przytłumionym. — Poszukuję domu Arriquez’a, i wskazano mi tędy drogę.
— Źle panu ktoś doradził. Tu nie mieszka nikt o podobnem nazwisku — objaśnił organista.
Nieznajomy postąpił ku nam jeszcze jeden krok, odwracając się od światła, co dla mnie było o tyle dogodne, że mogłem mieć na uwadze każdy jego ruch.
— Zapewne ktoś zakpił sobie z pana — zauważył znowu organista.
— O, wcale nie. Osobą o tem nazwisku ma być ów sennor, który niedawno grał na organach w katedrze.
— Ten sennor stoi właśnie przed panem... Ale nie nazywa się on Arriquez, lecz...
Mały człowieczek jeszcze do tej pory trzymał w ręku mój bilet wizytowy i obecnie chciał przy świetle księżyca odczytać na nim moje nazwisko. Wykorzystał to drab, w okamgnieniu rzucając się na mnie z wydobytym z kieszeni nożem.
Będąc zawczasu ostrzeżonym przez yerbatera co do osobistości draba w sombrero, miałem się — rzecz prosta — na baczności. W krytycznej chwili odskoczyłem krok w stronę, i ostrze noża błysnęło mi tylko w powietrzu przed oczyma. Jednocześnie zaś wymierzyłem napastnikowi tak potężne uderzenie pięścią w skroń, że się aż zatoczył. Skorzystawszy z tego, chwyciłem draba za gardło i rzuciłem nim, jak piłką. Padł na ziemię, nie dając znaku życia, a organista z przerażenia wypuścił z ręki mój bilet i w pierwszej chwili oniemiał, a następnie począł krzyczeć:
— Gwałtu! na pomoc!
— Cicho! — rozkazałem. — Nic ci się jeszcze nie stało.