Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/451

Ta strona została skorygowana.
—   419   —

laniu, gdyż, spojrzawszy na mnie, zbliżył się do burty statku i wycelowawszy strzelił do jednego z potworów. Chybił jednak, i kula zaryła się obok w piasek. Strzelił więc drugi raz. Aligator, trafiony w grzbiet, podniósł wysoko głowę, a następnie opuścił ją z powrotem na piasek z taką obojętnością, jakby nań kto grochem rzucił.
O ile przedtem z oczu strzelca przeglądała duma i pewność siebie, o tyle teraz zabłysły one gniewem i niezadowoleniem z samego siebie. Spojrzał też na mnie z takim wyrazem, jakby się wstydził i chciał przeprosić, że mię zawiódł w dobrem o sobie jako strzelcu mniemaniu. Odwrócił się do murzyna i oddał mu swój karabin.
— Naładować? — zapytał czarny.
— Szkoda prochu i ołowiu — rzekł. — Kule nie są niebezpieczne dla aligatora.
— Oczywiście, jeżeli bestya leży na brzuchu, to trudno ją uśmiercić — zauważył brat Hilario, który stał tuż obok mnie.
— A jednak mnie się zdaje, że mimo to...
— Co? Gdzieżby pan celował, skoro zwierzę pokryte jest pancerzem?
— Celowałbym w oko! — rzekłem.
— Oho! spróbuj pan. Ja jestem niezłym strzelcem, a jednak nie kusiłbym się o to.
— Zresztą dla zabicia aligatora niekoniecznie trzeba trafić w samo oko. Ponad niem znajduje się cienka skóra i kość delikatna, które również kula przebije.
— I pan trafiłby w to miejsce?
— Nie tylko w to miejsce, ale nawet w samo oko.
— Radbym widzieć. Ale... czy to nie przechwałka tylko?...
— Jeżeli chce się pan przekonać, że się nie przechwalam, proszę mi wskazać, którą bestyę na śmierć skazuje.
To mówiąc, wziąłem do rąk swój karabin. Że jednak okręt oddalił się już od miejsca, gdzie leżały aligatory, trzeba było zaczekać na nową sposobność,