na stepie chce z niebezpieczeństwa życia wyjść obronną ręką.
Z obecnych na pokładzie pasażerów żaden nawet pojęcia o takiem strzelaniu nie miał, co dało się stwierdzić z ogólnego zdziwienia, gdy wystrzeliłem dwa razy prawie w jednej sekundzie i — nie bez skutku. Pierwszy aligator rzucił swem cielskiem w górę, uderzył ogonem o ziemię i, przewróciwszy się brzuchem do góry, znieruchomiał, jak kłoda; drugi skoczył kilka kroków naprzód, zatrzymał się, podniósł głowę i również powalił się na bok bezwładnie. Obaj zostali bez życia.
— Co za celność! — krzyknął elegancki pan, — co za mistrzowstwo! Albo... może tylko przypadek.
— Ech, sennor, cóż znowu! to nie żadna sztuka! — odrzekłem.
Elegancki pan popatrzył na mnie ze zdziwieniem, uchylił kapelusza i wrócił na swoje miejsce. Z zachowania się jego wywnioskowałem, że interesowała go ogromnie moja osoba. Poleciłem więc yerbaterowi, by się dowiedział, co to za jegomość. Niestety, nie znał go nikt, prócz kapitana statku, — ten zaś na moje zapytanie nie wymienił mi nazwiska nieznajomego, a tylko napomknął wymijająco, że jest to „oficialo nombrado“[1], który, siadając na okręt, zastrzegł sobie incognito.
Pogoda sprzyjała nam dotąd doskonale. Ale gdy okręt znalazł się niedaleko Rio Guayquiáro, horyzont w południowej stronie przybrał barwę ciemno żółtą, a leciuchny wiatr poruszył wysokiemi źdźbłami trzciny nadrzecznej. Zanosiło się na burzę.
Kapitan trwożnem okiem począł spoglądać ku południowi, co nie uszło uwagi Turnerstick’a, który ozwał się do mnie:
— Widzisz, sir; kapitan ma taką minę, jakby przeczuwał tajfun. Czyżby wietrzyk stepowy był tak
- ↑ Sławny oficer.