Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/456

Ta strona została skorygowana.
—   424   —

Komuś przyszło na myśl zapalić wiszącą lampę. W jej świetle zaobserwowałem zabawną scenę. Na środku izby podpokładowej stał Larsen, rozkraczywszy nogi, jak kolos rodyjski, a trzech Indyan trzymało się go ze wszystkich stron, jak deski ratunku. Nagle pod nogi Larsena zatoczył się murzyn, i cała grupa runęła, zatrzymując się aż pod ścianą.
Chora staruszka Indyanka leżała w kąciku pod schodami, a syn zasłaniał ją swem ciałem, by ktoś, zataczając się, nie uczynił jej przypadkiem jakiej krzywdy. Wykorzystawszy dogodny moment, wbiłem silnem uderzeniem nóż w ścianę izby i, trzymając się go, nie dopuszczałem toczących się do kąta, gdzie leżała staruszka. Indyanin zauważył to i odtąd patrzył na mnie z wyrazem wdzięczności w inteligentnych swych oczach.
Wobec krótkich a niezwykle silnych fal na rzece, w przeciwstawieniu do morskich długich bałwanów, okręt nasz był w ruchu, przypominającym ruch pytla młyńskiego. Wicher zaś przy akompaniamencie gromów i błyskawic wył tak straszliwie, a strumienie deszczu waliły w pokład z taką siłą, że zdawało się, jakoby ziemia miała uledz lada chwila jakiemuś ostatecznemu kataklizmowi. Oślepiające błyskawice prawie bez przerwy oświetlały okrągłe okienka okrętu, jakby się chciały przez nie wedrzeć do środka. A nie były to owe długie gzygzaki, lecz raczej przypominały wybuchy fantastycznych ogni sztucznych.
Rzecz prosta — przy ogłuszającym huku piorunów i okropnej wichurze jęki ludzkie, będące wyrazem trwogi, nikły zupełnie. Jednak groza bynajmniej nie była przez to mniejszą.
Podobnej burzy nie widziałem jeszcze w życiu, a grozę jej przypominała mi jedynie zamieć śnieżna z grzmotami i piorunami, jakiej byłem świadkiem w okolicach Sioux. I kiedy porównywałem w myśli jedno i drugie rozpętanie żywiołów, uczułem nagle uderzenie okrętu, któremu nikt już oprzeć się nie mógł; wszyscy padli na podłogę, jak gruszki, otrząśnięte z gałęzi. Komu