magała całego dnia czasu, przyczem wyraził on przekonanie, że nadejścia innego statku w te strony nie można się spodziewać prędzej, niż pojutrze, i radził, byśmy sobie na brzegu rzeki postawili budy z trzciny, przyczem oświadczył się z gotowością wydania nam z okrętu wszystkiego, co tylko mogło zapewnić nam jaką-taką wygodę na czas obozowania. Wyraził też nadzieję, że tylko niewielka część zapasów żywności została zniszczona przez zalew statku i reszta ich powinna starczyć dla wszystkich co najmniej na dwa dni.
Oczywiście nie było innej rady, jak tylko zastosować się do tych rad kapitana, i już obmyślałem dla siebie plan budowy prowizorycznej... willi z trzciny i gałęzi, gdy zbliżył się do mnie syn starej Indyanki, którą się przedtem zaopiekowałem, i rzekł:
— Mnie się zdaje, sennor, że pobyt tutaj będzie dla nas niedogodny ze względu na dokuczliwe owady, jakich nad rzeką zazwyczaj bywa pełno. Czyby więc nie lepiej było wyszukać odpowiedniejsze na obóz miejsce?...
— Jakież to miejsce?
— Znam w pobliżu rancho, gdzie niedawno służyłem. Właścicielem jest pewien Indyanin, mój daleki krewny, nazwiskiem Antonio Gomarra, i mam nadzieję, że przyjmie nas do swego domku bardzo życzliwie.
— Daleko to stąd?
— Pieszo trzeba iść około trzech godzin, konno jednak można się tam dostać za godzinę.
— Bardzo chętnie skorzystałbym z waszej rady, ale, niestety, nie mogę opuścić swoich towarzyszów.
— Mogą przecie również znaleźć tam schronienie.
— Ba, ale jest ich dziewięć głów, oprócz mnie!
— No, nie jest to tak wiele... a tylko nie byłoby pożądane, aby udali się tam wszyscy podróżni, i dlatego proszę nie mówić nikomu, dokąd się wybieramy.
Miałem zupełne zaufanie do młodzieńca i zresztą wygodniej było przenocować w rancho, niż pod gołem niebem. Przedstawiłem więc swoim towarzyszom pro-
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/464
Ta strona została skorygowana.
— 430 —