— Idź pan sobie na śniadanie do wszystkich dyabłów, ale nie do mnie!
— Czego pan się boi? Przecie tu o mnie szło, a nie o pana!
— Niby tak; ale pan nie zna tych ludzi: postanowili zgładzić pana ze świata i nie oszczędzać wszystkich tych, którzy są pańskimi przyjaciółmi, bo tu idzie zapewne o sprawy polityczne. Niechże więc pan ucieka i zejdzie mi z oczu raz na zawsze!
— Dobrze, ale może pan przyśle mi tu kogo do pomocy, abym mógł zaprowadzić draba na policyę.
— Co też pan mówi? To byłoby wielkie głupstwo z mojej strony. Gdybym nawet miał tysiąc służących, nie wysłałbym ani jednego do pomocy panu. O, jestem na to zamądry, aby się narażać apaszom. No, ale nareszcie idzie moja żona ze światłem... Żegnam pana, i niech pan ucieka, żebyś nie pożałował...
Zobaczyłem za kratą drzwi światełko, i rozległ się w tej chwili swarliwy głos kobiecy. Widocznie połowica zacnego organisty czyniła mu wyrzuty za to, że wyprawia po nocy krzyki. Zwróciłem się teraz do draba, który właśnie w tej chwili, zerwawszy się z ziemi, jak spłoszony zając, rzucił się w to miejsce, gdzie leżał porzucony przez niego nóż. Musiałem pośpieszyć, aby przed nim jeszcze chwycić nóż w swe ręce, bo nie miałem przy sobie żadnej broni. Gdyby był on pierwszy podniósł mordercze narzędzie, rzuciłby się na mnie najniezawodniej poraz drugi. Udało mi się jednak uprzedzić go, więc pogroził mi tylko pięścią i, uciekając w pole, zawołał:
— Niebawem trafię lepiej!
Byłbym łotra łatwo przytrzymał, ale zaniechałem tego, bo odstawienie go do biura policyjnego wymagało pewnych trudności; uznałem więc za najlepsze, gdy się straci sam. Dzięki temu wypadkowi, przekonałem się dowodnie o postanowionym na mnie zamachu. Nie czułem jednak z tego powodu zbytniej obawy; przezorność mogła mi tu zupełnie wystarczyć.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/47
Ta strona została skorygowana.
— 35 —