Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/470

Ta strona została skorygowana.
—   436   —

Pewne stowarzyszenie Jankesów wniosło ofertę, której tam nie przyjęto. Gdyby więc tak towarzystwo owo poparło Jordana materyalnie, wzamian żądając od niego koncesyi w razie jego zwycięstwa?
— Czy wielebny brat uważa to za możliwe?
— Myślę nawet, że jest to zupełnie blizkie prawdy.
— Ogromnie cenne mi są uwagi czcigodnego brata. Dlatego zwracam się do niego z całem zaufaniem, prosząc o zaufanie wzajemne i udzielenie mi możliwych wskazówek co do Jordana. Przecie idzie tu zarówno o słuszną sprawę, jak i o spokój w kraju.
— To prawda. Ale ja, po pierwsze, nie mam przyjemności znać pana, a powtóre, jestem zakonnikiem i niewolno mi mieszać się w podobne sprawy. Może więc ten oto sennor zechce udzielić panu informacyi — dodał, wskazując mnie.
— Czy mogę więc pana o to poprosić? — zapytał pułkownik, zwracając się do mnie.
— Opowiem panu zapewne, cośmy przeszli — odrzekłem, — ale nie tu i nie teraz. Może po przybyciu do rancha, wieczorem, gdy wszyscy pokładą się spać, znajdziemy swobodniejszą chwilę.
— Dziękuję za obietnicę i liczę na grzeczność pańską.
Po godzinie drogi las począł rzednąć, i weszliśmy wreszcie na camp, taki sam zupełnie, jak w Uruguayu. Z początku spotykaliśmy po drodze przerozmaite drobne dzikie zwierzątka i ptaki drapieżne. Po niejakimś jednak czasie spostrzegliśmy w stronie zachodnio-północnej stada bydła i tabuny koni, bądź pasące się na otwartym stepie, bądź też pomiędzy wysokiemi ogrodzeniami z kaktusów. Wreszcie przed oczyma naszemi ukazały się nizkie budynki rancha, do którego właśnie zdążaliśmy.
Stanęliśmy na miejscu krótko przed zachodem słońca.
W pobliżu zabudowań stróżowali liczni gauchowie indyjskiego pochodzenia. Zwróciliśmy się do nich z za-