Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/472

Ta strona została skorygowana.
—   438   —

— Tylko włóczęgi, których nawet na szkapy nie stać, i chcielibyście je zapewne nabyć drogą kradzieży.
— Bynajmniej. Przybyliśmy w te okolice okrętem, który został uszkodzony przez pampero i płynąć dalej nie może. Zamierzaliśmy tam czekać do pojutrza na naprawę statku, ale nam jeden z podróżnych zaproponował, abyśmy się udali tu do was, i przyobiecał, że znajdziemy tu na te dwa dni szczerą gościnność...
— Obejdzie się! nie potrzeba nam gości! Wynoście się natychmiast! — odpowiedziano z wnętrza.
Uważałem, że nie było już na to nic do powiedzenia, i cofnąłem się. Wówczas podszedł do okna młody nasz Indyanin i zapytał:
— Gdzie jest sennor Gomarra?
— Niema go w domu — odrzekł ktoś z wnętrza.
— A dokąd poszedł? — Nic wam do tego!...
— Ależ dajcie sobie wytłomaczyć, o co idzie. Służyłem w tem rancho dłuższy czas, i sennor Gomarra jest nawet moim krewnym.
— Jakże się pan nazywa?
— Gomez.
— A! to pańska matka była tutaj gospodynią?
— Tak jest. Jest ona tu nawet z nami.
— Jeżeli tak, to co innego. Proszę zaczekać; zaraz do was wyjdę.
Po krótkiej chwili otworzyły się drzwi chaty, i wyszedł ku nam tęgi, o dumnem spojrzeniu gaucho, a za nim trzech innych, którzy zmierzyli nas wzrokiem od stóp do głów.
— Czemuż pan odrazu nie powiedział swego nazwiska? — zauważył gaucho. — Byłbym was przecie wpuścił do domu natychmiast. Więc mówisz pan, że chcecie tu zostać do pojutrza?
— Tak, do pojutrza rana. Zdaje mi się, że mój stryj Gomarra nie będzie miał nic przeciwko temu.
— Oczywiście, że nie, bo rancho nie jest już jego własnością. Ja je od niego kupiłem.