Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/477

Ta strona została skorygowana.
—   443   —

ze swymi ludźmi zdecydował się tamte strony odwiedzić, bo sam na tego rodzaju wyprawę nie odważyłbym się. Konie moglibyśmy zakupić tutaj, a co się tyczy fatygi pańskich towarzyszów, to wynagrodziłbym ich sowicie za trudy. Rozumie się, i dla pana nie byłoby to bez korzyści.
To mówiąc, patrzył mi w oczy pytająco, jakby w nich chciał wyczytać moją odpowiedź, a po chwili zapytał:
— No? jakże? Proszę, niech się pan zdecyduje. Będę mu za to niezmiernie obowiązany.
Wyrażona w ten sposób obietnica pułkownika, który później dobił się ogromnej sławy, przeważyła szalę. Domyślając się, że jestem gotów zgodzić się na jego propozycyę, wyciągnął ku mnie rękę i rzekł:
— A więc zgoda?
— Nie mogę sam decydować i muszę wprzód porozumieć się z towarzyszami — odrzekłem i, przywoławszy Montesa, zapytałem go, czy zna drogę stąd do Palmar i jakie są warunki podróży w tamte strony.
— Nic szczególnego — odrzekł. — Przebywać trzeba przez camp, po części przez lasy, ale nie gęste, a gdzieniegdzie spotyka się bagna i jeziora.
— A jak długo trzeba tam jechać?
— Gdybyśmy wyruszyli jutro rankiem, to przybylibyśmy na miejsce pojutrze około południa. Tak mi się przynajmniej zdaje. Gdyby nie trzeba było okrążać jezior i bagnisk, to drogę tę odbylibyśmy w ciągu jednego dnia. A dlaczego pan mię o to pyta?
— Ten sennor, pułkownik Alsina, chce, żebyśmy mu tam towarzyszyli.
— Co? sennor Alsina? pogromca Indyan? Czy mię uszy nie mylą? Niech pan tak głośno nie mówi — ostrzegłem go, — nikt bowiem nie powinien wiedzieć, co za jedni jesteśmy, gdyż znajdujemy się, jak przypuszczam, jeszcze w granicach Entre Rios i musimy się mieć na baczności.