Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/478

Ta strona została skorygowana.
—   444   —

— Mnie się zdaje, że Jordan nie dotarł jeszcze do granic tego kraju.
— Jeżeli jest mądry, to właściwie powinien zwrócić baczniejszą uwagę na pogranicze. Niech pan spyta swych towarzyszów, czy zechcą jechać do Palmar. Ale mówcie cicho, gdyż mieszkańcy rancha nie powinni nic wiedzieć o tem.
— Jeśli chcemy kupić u nich konie, to muszą się przecie dowiedzieć.
— Ale nie prędzej, aż rano; zresztą konie możemy sobie wybrać tylko za dnia. Tymczasem nikt nie powinien wiedzieć o naszych zamiarach.
Yerbatero odszedł, a niebawem zbliżył się do nas Turnerstick i szepnął:
— Pojedziemy wszyscy, sir. Wolę już tłuc się lądem, niż używać przyjemności podróży na statkach argentyńskich, na których nie jest się pewnym życia. Niech ich dyabli na sam o dno rzeki pociągną, albo zefirek weźmie na skrzydła! Wolę jechać konno, well!
To rzekłszy, wrócił do towarzyszów, krzątających się przy ogniu.
Alsina nie taił radości, że mu się udało zwerbować nas do towarzystwa. Co do mnie — nęciło mię poznanie nowych okolic i ta myśl, że przerwę nareszcie nudną i monotonną podróż po rzece.
— Jestem szczęśliwy — mówił pułkownik, — że pan razem ze swoją malutką armią zdecydował się mi towarzyszyć. Spokojny będę przynajmniej, że mi się w rezultacie nic złego nie stanie.
— O, proszę! przecenia pan mię!
— Bynajmniej. Sądząc z tego, co się od pana dowiedziałem, mam prawo przypuszczać, że nie boi się pan nawet samego dyabła.
— Ba! sprawia to czyste sumienie...
— No, tak; mówię to tylko w przenośni, i gdyby w drodze napadli na nas wrogowie...
— Ja właściwie wrogów nie mam żadnych. Wszak nie jestem ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem Jor-