Podniósłszy porzucony przez apasza nóż, pobiegłem tą samą uliczką, którą tu przybyliśmy, nie spotykając już po drodze ani żywej duszy, i skierowałem się do kwinty Tupida, krocząc samym środkiem ulicy, aby nie wpaść niespodzianie w ręce zaczajonych tu, być może, złoczyńców.
Niebawem stanąłem przed żelazną furtką, poza którą był mały ogródek, a w głębi willa. Schowałem nóż do kieszeni i zadzwoniłem.
— Kto tam? — zapytał ktoś z głębi ogródka.
Powiedziałem swoje nazwisko. Służący otworzył furtę i zaprowadził mię, jednego słowa nie mówiąc, do wykwintnie urządzonego pokoju.
Tupido siedział na sofie, paląc wonne cygaro. Na moje wejście powstał i, podszedłszy ku mnie, podał mi rękę ze słowami:
— No, nareszcie! Spóźnił się pan o cały kwadrans, i było mi bardzo przykro, tem więcej, że z takiem utęsknieniem oczekiwałem na pana.
— Proszę mi wybaczyć niepunktualność, która zresztą spowodowana została przez nieoczekiwaną przygodę. Mam nadzieję, że pan uwzględni to łaskawie.
— Ależ naturalnie! — śmiał się. — Skądżebym znowu miał gniewać się o taką drobnostkę! I zresztą żona moja nie jest jeszcze gotowa z przygotowaniami do stołu, będzie pan więc zmuszony przez kilka minut zadowolnić się mojem wyłącznie towarzystwem.
Posadził mię obok siebie na sofie i podał wytworne przybory do palenia. Skorzystałem z zaproszenia i, zapaliwszy wonne cygaro, rozmyślałem nad uprzejmością, a właściwie doskonałą komedyą uprzejmości mego gospodarza, który, położywszy mi rękę na ramieniu, mówił:
— Muszę się przyznać, iż mocno jestem obowiązany swemu wspólnikowi, że dał mi sposobność poznać pana. Przedewszystkiem jestem zawsze bardzo rad ludziom ze starego kraju, a powtóre poczułem szczególniejszą sympatyę dla pana, którego mi przedstawiono,
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/48
Ta strona została skorygowana.
— 36 —