Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/481

Ta strona została skorygowana.
—   447   —

— Dziękuję. Uczyniłem to już sam. Zresztą nie chcę pana obciążać... Przecie nie jesteś pan parobkiem.
— Jakto? z czego pan to wnosi?
— Z różnych rzeczy. Skąd pan tu się znalazłeś?
— Przychodzę z corralu.
— Tak? rzekłem z wyrazem pewnego powątpiewania; poczem dodałem: — Zresztą mniejsza oto! Niczego już nam nie brakuje.
Nie rzekłszy już na to ani słowa, obaj weszli do wnętrza domu. Pułkownik po ich odejściu chciał mię o coś zapytać, lecz nie zdążył tego uczynić, bo już mię koło niego nie było. Zwinnie, jak kot, w kilku susach skoczyłem poza węgieł domostwa, a przez wiadome drzwi od kuchni dopadłszy przeciwległej ściany i przyczaiwszy się pode drzwiami, prowadzącemi do izby, zajrzałem przez dziurkę od klamki do środka. Na środku stał ów obcy przybysz, ranchera zaś nie było, i dopiero po kilku minutach dał się słyszeć głos jego na progu izby z przeciwnej strony:
— Zgaście światło i nie pokazujcie się z chaty, dopóki po was nie przyjdę, co nastąpi nie prędzej, jak rano!
Wydawszy to polecenie, skierowane, jak się domyśliłem, do owej kobiety z dziećmi, zamknął drzwi i ozwał się do przybysza:
— No, i cóż, poruczniku? Czy sierżant pomylił się? Toż to z wszelką pewnością Alsina!
— Ależ to żadnej wątpliwości nie podlega. Widywałem go przecie często na ulicach Buenos Ayres...
— Do licha! będziemy więc mieli znakomity połów...
— Ba! i jeszcze jaki! Ale że nie przyjdzie to nam z łatwością, jestem tego pewny.
— Cóż znowu? Prawda, że to sprawa z człowiekiem o imieniu bohatera. Ale tylu żołnierzy da przecie sobie z nim radę. Jego towarzyszów zaś wystrzelamy poprostu co do nogi.
— O, nie będzie to tak łatwe, jak się panu zdaje. Kaidy z tych drabów gotów się rzucić na dziesięciu