Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/484

Ta strona została skorygowana.
—   450   —

— Postanowiłem ostatecznie dać pokój obydwom i porozumieć się przedewszystkiem z Alsiną. Towarzysze moi, pomimo domysłów, że wisi nad nami coś złego, nie odzywali się aż do tej chwili, i ja również na razie zostawiłem ich w nieświadomości, a natomiast zwróciłem się do pułkownika:
— Dlaczego pan odwróciłeś się od tego przybysza?
— Jestem zdradzony, sennor — odrzekł.
— Czyżby ten rzekomy gaucho znał pana?
— Tak. Był on porucznikiem w służbie Jordana.
— I widywał pana w Buenos Ayres.
— Skąd pan wie o tem?
— Podsłuchałem ich. Jeden z tych ludzi, których tu przedtem zastaliśmy, jest sierżantem. Poznawszy pana, pojechał natychmiast zawiadomić o tem...
— Wojsko? Czyżby...
— Tak jest. Około dwustu żołnierzy obsadziło rancho dokoła, a niebawem przybędzie drugi oddział, tak samo z dwustu ludzi złożony.
— Cóż u dyabła aż tylu ludzi może mieć tutaj do roboty?
— Odkomenderowano ich do obsadzenia granicy. A że przypadkowo sierżant, bawiący tu w roli kwatermistrza, poznał pana i zawiadomił ich o tem, przybyli więc ująć pana.
— Wobec tego musimy uciekać ku granicy, nie tracąc ani chwili.
— Ba! uciekać, ale w jaki sposób?
— Tak. Trudna z tem sprawa wobec osaczenia rancha — rzekł z rezygnacyą pułkownik. — Niema więc ratunku...
— Na razie, to jest, co najmniej do rana, nic nam nie grozi i niczego też przedsiębrać nie możemy. Musimy przedewszystkiem zobaczyć, z kim mamy do czynienia, i trzeba chcąc-niechcąc czekać spokojnie świtu.
— Więc przypuszcza pan, że rano znajdziemy jakie wyjście z tej matni?