— Mam nadzieję. Nie uda się nam jedno, to uda się drugie.
— Ciekaw jestem, co pan może przedsięwziąć wobec siły czterystu żołnierzy. Zadziwia mię pan pewnością siebie.
— Bo też nie odczuwam najmniejszej trwogi. Co do pana, koniecznem jest dla jego ratunku, aby murzyn pański przedostał się do rzeki i wsiadł na okręt.
— Ależ ja nie o sobie tu myślałem. Zaciekawiony jestem, w jaki sposób pan wydostanie się z tej matni?
— To się dopiero okaże. W każdym razie ujdziemy stąd, bądź potajemnie, bądź całkiem otwarcie.
Podczas naszej rozmowy Turnerstick, nie rozumiejący po hiszpańsku, stał na uboczu czas jakiś, poczem przystąpił do nas i zapytał, o czem tak żywo rozmawiamy, a gdy go objaśniłem, rzekł gniewnie:
— Znowu te łotry! Mogliby już dać nam raz spokój! Bo zresztą po kiego dyabła mamy ciągle droczyć się z nimi? Jeżeli tym razem nie ustąpią nam z drogi, to... no! porachują sobie dziury w skórze od moich kul. Drugi raz nie dam się już wziąć do niewoli, a tembardziej być zastrzelonym i z tych brzydkich stepów wstąpić do towarzystwa wszystkich swoich dziadków i pradziadków!
— Och, nareszcie będę miał sposobność — dodał Larsen — schwytać kilku tych karłów w swoje dłonie. Będzie bardzo miła zabawka! oj, będzie!
Miałem mu coś odpowiedzieć, ale się wstrzymałem, gdyż w tej chwili na progu domostwa ukazał się ranchero i skierował się ku nam, aby dać sposobność oczekiwanemu żołnierzowi zobaczenia nas z blizka. Żołnierz ten zmierzał właśnie ku nam wzdłuż ogrodzenia. Ubrany był, jak gaucho.
— Panie Larsen — szepnąłem do stojącego obok sternika, — na mój znak chwyć pan ranchera za kołnierz, ale w ten sposób, żeby nie mógł nawet krzyknąć.
— Dobrze! — odpowiedział sternik, zacierając dłonie.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/485
Ta strona została skorygowana.
— 451 —