Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/490

Ta strona została skorygowana.
—   456   —

— Czy Antonio Gomarra, były właściciel tego rancha, jest także wpośród was?
— Tak. Służy nam, jako przewodnik, bo zna dobrze okolicę. Jest on w randze nadporucznika.
— Dokąd dąży wasz oddział?
— Do Corrientes w celu zakupna koni i zwerbowania żołnierzy.
— To znaczy: w celu kradzieży koni... Wiem coś o tem... A czy w okolicach są jakie bandy Jordana?
— Nie. Ale za parę dni można się spodziewać przybycia tu kilku oddziałów.
— Czy major komenderujący znajduje się tutaj?
— Owszem, u wejścia do obu corralów.
— W jaki sposób rozstawione jest wojsko?
— U każdego wyjścia stoi po pięćdziesięciu ludzi, a gdy nadciągnie tu druga część oddziału, odkomenderują na te punkty do osaczenia was znowu po pięćdziesięciu.
— A więc, gdybyśmy chcieli stąd uciec, natknęlibyśmy się, tu, czy tam, na stu ludzi — rzekłem z miną człowieka, który stracił wszelką nadzieję w ocalenie.
A żołnierz, spostrzegłszy to, potwierdził żywo:
— Tak jest, sennor. Nie ujdziecie naszym wojskom. Niema już dla was ratunku!
— Prawda! — rzekłem, — jesteśmy zgubieni.
— A muszę jeszcze dodać, że mielibyście do czynienia nie z owymi dwustu zaledwie żołnierzami, lecz z całym oddziałem. Bo skoro zauważą, że chcecie się przedrzeć w jednem miejscu, major wnet zaalarmuje wszystkich.
— A... a... skąd wiecie o tem tak dokładnie? Przecie jesteście prostym szeregowcem.
— No, tak. Ale podsłuchałem oficerów, i stąd wszystkie plany są mi wiadome.
— A więc niema się co łudzić... Źle z nami! bardzo źle!
— Tak, tak! I dlatego radziłbym poddać się dobrowolnie.