— A widzi pan! — zaśmiał się poufale; — my umiemy zastawiać pułapki...
— Co was naprowadziło na nasze tropy?
— Przypadek. Kilku z nas wybrało się do rancha, jako kwatermistrze, no, i przypadkowo poznał was sierżant. Byliśmy oczywiście przebrani za gauchów, bo przezorność nigdy nie zaszkodzi.
— A gdzie są wasze konie? w corralu?
— Nie, nie byliśmy tak głupi, aby je tam umieszczać. Zwróciłoby to waszą uwagę, i bylibyście uciekli. Aby się więc nie zdradzić, woleliśmy zostawić konie poza ranchem.
— Czy w corralach są jakie konie ranchera?
— Nie; wypędzono je na step, aby zrobić miejsce dla naszych.
— Ach, tak? No, ale teraz możecie zapędzić konie między ogrodzenie, gdyż obawa, aby się nie zdradzić, już przecie minęła.
— Tego nie uczynimy, sennor. Bo nużby się wam udało przebić przez kordon; wówczas, nim żołnierze dosiedliby koni, z was nie byłoby może i śladu.
— Macie słuszność. Wasz major obmyślił cały plan znakomicie, co świadczy o wielkiej jego roztropności. Proszę mu to oświadczyć w mojem imieniu.
— Dziękuję za radę, ale nie mam zamiaru przyznawać się przed nim, że się tu wygadałem ze wszystkiego.
— Racya. Ale ja przecie znajdę jakieś środki obrony; mam zakładnika.
— Ach, rozumiem... Może uważa pan mnie za takiego?
— Bynajmniej; przyrzekłem przecie nie zatrzymywać was wcale.
— Majorowi nicby na mnie nie zależało.
— Wiem o tem; chyba, że bylibyście wyższym oficerem. Mam jednak w swem ręku osoby, które majorowi nie są obojętne.
— Czyżby pan miał na myśli ranchera? I ten nic u majora nie znaczy.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/492
Ta strona została skorygowana.
— 458 —