Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/493

Ta strona została skorygowana.
—   459   —

— O, nie! Myślę o pułkowniku Alsinie, którego nazwisko mogę już spokojnie wymienić, bo go poznano. On właśnie rozmówi się z wami.
Byłem pewny, że pułkownik zechce wypytać tego żołnierza o przedsięwzięciach Jordana i dowiedzieć się, jeżeli nie całkowicie, to przynajmniej w ogólnym zarysie, o niektórych ważnych dla niego rzeczach. Dlatego to poszedłem do domostwa — tak sobie, bez celu, aby się usunąć, i wstąpiłem do izby, gdzie ranchero pozostawił kobietę z dziećmi.
Nie spała jeszcze, paląc kaganek. Kazałem jej tedy przygotować natychmiast obfitą wieczerzę, zapowiadając, że wkrótce przybędą tu oficerowie. Rancherowa przyrzekła skwapliwie postarać się o wszystko, przyczem robiła wrażenie nie wtajemniczonej w całą sprawę, lub też nie wiedzącej, z kim mówi.
Wyszedłszy z izby, skinąłem na młodego Indyanina i rzekłem doń:
— No! ładna gościnność! niema co mówić!
— Sennor! ja wyobrażenia nie miałem o niczem. Przecie, gdybym wiedział o zmianach, jakie tu zaszły, nie namawiałbym was do zalokowania się w tem rancho i nie narażałbym świadomie na niebezpieczeństwo siebie i matki?
— Wam przecie nic nie grozi.
— Owszem, i nam grozi niebezpieczeństwo, chociażby tylko dlatego, że jesteśmy w waszem towarzystwie.
— No, tak źle nie będzie, abyśmy tu sobie nie dali rady. Ale powiedz mi, co to za człowiek ten pański krewny, były właściciel rancha?
— Nie jest on wcale złym człowiekiem. Chmurny jest tylko i zamknięty w sobie. Zamordowano mu brata, którego ogromnie kochał, i odtąd stracił zaufanie do ludzi.
— Jest stronnikiem Jordana...
— Otóż nie pojmuję, w jaki to sposób się stało. Nigdy przedtem nie należał do żadnej partyi.