— Jordan obiecuje podobno Indyanom bardzo wiele, nic więc dziwnego, że krewny pański przyłączył się do niego. Sądzę jednak, że niebardzo musi być nim zachwycony...
— Ciekawe jest to, że mianowano go nadporucznikiem... chyba nie zadarmo...
— Czem się zajmował dawniej?
— Polował w Andach na chinchilla.
Wiedziałem, że chinchilla są to zwierzątka z rodziny gryzoniów, żyjące na znacznej wysokości gór, a dające bardzo cenne i poszukiwane futra. Wiedziałem też, że polowanie na te stworzenia połączone jest z wielkiem niebezieczeństwem ze względu na niedostępność terenu. Jeżeli więc ranchero zajmował się tem, to widocznie posiadał niepospolite zdolności i zalety mieszkańca pustyni.
— Każę go sobie tu przywołać i rozmówię się z nim — rzekłem do indyanina.
— Być może, że go tu przyślą, ale to się na nic nie przyda.
— Wiem o tem, że w obecnem naszem położeniu nic on nam nie poradzi. Ale chodzi mi tu o co innego.
Zbliżyłem się do Ognia, gdzie Alsina rozmawiał jeszcze z żołnierzem, a z miny pułkownika poznałem, że dowiedział się ważnych dla siebie rzeczy.
— Zdaje mi się, że niema innego wyjścia, jak tylko złożyć broń — rzekł do mnie. — Zamałe są nasze siły.
— Tak. Osaczyli nas w ten sposób, że żywa dusza stąd nie ujdzie.
— Cóż więc poczniemy?
— Co? Czy panu bardzo się śpieszy zostać jeńcem Jordana?
— Rozumie się, że nie, i wolałbym się bronić, aczkolwiek bez nadziei wygranej. Wszak jeżeli zginąć, to po bohatersku...
— Ja jestem również tego zdania. Ale wpadła mi niespodziewanie do głowy pewna myśl, i może mi się
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/494
Ta strona została skorygowana.
— 460 —