Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/502

Ta strona została skorygowana.
—   466   —

zadanie i mogę teraz odejść. Sprawa wasza nie interesuje mię ani trochę.
— Jeśli tak... Proszę więc oznajmić majorowi, że nie poddamy się za nic w świecie i że wcale nieznajdujemy się w jego mocy, pomimo skłonności z naszej strony do rokowań.
— Jakto? Nie jesteście w naszej mocy? Łudzisz się pan zbytnio.
— Takie jest zdanie pańskie, ale nie moje.
— Opór do niczego tu nie doprowadzi.
— Może nawet nie będzie potrzeby oporu.
— A, wiem...
Uśmiechnął się znacząco. Widocznie dowiedział się już od żołnierza, że mamy zamiar przebić się przez kordon ku południowi. Nie okazywałem jednak zadowolenia z tego, że fortel mój zaczyna wydawać owoce, lecz symulowałem jeszcze więcej przygnębionego.
— A jednak mimo wszystko jest dla nas ratunek. Przedewszystkiem obsadzimy wyloty ulic tutaj i wytłuczemy wam chmarę ludzi...
— Głupota! Dziesięciu ludzi przeciw czterystu! — uśmiechnął się ironicznie.
— Ba, ale każdy z nas ma po kilkadziesiąt naboi.
— To jest bez znaczenia. Nawet bowiem z rewolweru nie wystrzeli jeden człowiek dwadzieścia razy na minutę.
— A zresztą... — tu spojrzał na mnie lekceważąco i wzruszył ramionami, — czy mogę powiedzieć panu coś otwarcie?... ale to zupełnie otwarcie?
— Proszę.
— Chciałbym mianowicie powiedzieć panu, że... żeś pan... idyota!
Słowa te były dla mnie istotnie niespodzianką. Moi towarzysze skierowali wzrok ku mnie, sądząc, że rozgniewam się srodze na Indyanina. Ale ja nie pomyślałem nawet o tem. Nie okazując Indyaninowi ani oburzenia, ani też gniewu, odrzekłem:
— Wcale się nie dziwię, że pan przemawiasz do