Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/504

Ta strona została skorygowana.
—   468   —

słabsi z nas znają chwyty i różne sposoby, zapomocą których dadzą sobie radę z dziesięcioma przeciwnikami z waszego obozu, i szczerze radziłbym panu, abyś nie próbował przekonywać się, co potrafimy.
To mówiąc, usiadł i spojrzał po obecnych, miarkując, jakie wrażenie popis jego wywarł na nich. Indyanin usiadł również, a choć był bardzo zdziwiony zachowaniem się i siłą olbrzyma, rzekł do mnie:
— Zapamiętaj pan sobie, że nawet tego rodzaju siłacze nie pomogą panu. Bo co znaczy olbrzym wobec kuli? Pan podobno masz być najniebezpieczniejszym ze wszystkich, i dziwię się ogromnie, że ktoś mógł powiedzieć coś podobnego.
— A więc opisywał mię tam ktoś, jako strasznego człowieka?
— I to jeszcze jakiemi barwami! Słysząc to, sądziłem, że pan miażdżysz ludzi już samym wzrokiem, że umiesz pan odgadywać w lot myśli przeciwnika... Ale... przekonywam się, że to nieprawda; pan nie jesteś zdolny do walki i rad-nierad poddasz się dobrowolnie.
— Oczywiście, ale wprzód chciałbym wytargować pewne ulgi dla siebie i towarzyszów.
— Niech się pan nie łudzi! Żadnej łaski, żadnych względów dla pana nie będzie, a dla towarzyszów... możliwe... że...
— Ha, cóż robić!... Może jednak nie będzie wam tak bardzo zależało na mojej osobie, i sprawa inszy później weźmie obrót. Tymczasem domagam się wypuszczenia na wolność naszego przewodnika i jego matki, a my wszyscy poddamy się dobrowolnie.
— Dobrze.
— Czy będziemy zmuszeni złożyć broń?
— Oczywiście! Jakżeż mogłoby być inaczej?
— Przypuszczam jednak, że pieniądze i inne rzeczy pozwolicie nam zatrzymać przy sobie.
— No, i jeszcze co? — zapytał z ironicznym półuśmiechem.
— I konie, które nam będą potrzebne do drogi.