Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/509

Ta strona została skorygowana.
—   473   —

— Bardzo to pięknie z pańskiej strony — rzekłem do majora, — żeś pan raczył pofatygować się osobiście. Byłem i jestem pewny, że wprost, bez pośrednictwa, porozumiemy się najprędzej i najłatwiej.
— A któż pan jesteś? — zapytał, rzucając na mnie lekceważące spojrzenie.
— Przypuszczam, że panu już o tem powiedziano.
— Być może, ale ja z panem nic nie mam do czynienia i zwracam się do pańskiego przełożonego, nie zaś do pana.
— W takim razie pomyliłeś się trochę, panie majorze. Nie jestem niczyim podwładnym. Przeciwnie, w tej chwili ja właśnie jestem tutaj głową i dowódcą tej oto garstki oblężonej załogi.
— Pan nie jesteś nawet oficerem, jakże więc możesz przewodzić nad pułkownikiem? — zauważył tym samym tonem lekceważenia.
— Jako oficer, mogę rozmawiać tylko z oficerem, a więc, jak tutaj, z obecnym pułkownikiem.
— Za pozwoleniem! Nie możesz pan żądać tego od niego, bo nie jesteś ani istotnym oficerem, ani człowiekiem uczciwym, lecz buntownikiem i zdrajcą. Ja, jako osoba cywilna, mogę z mniejszem narażeniem honoru wdawać się z panem w rozmowę.
— Do dyabła! pan śmiesz obrażać mię tutaj? Ja pana oćwiczyć każę.
— Na razie jednak musisz pan wyrzec się tej przyjemności, bo nie jesteś u siebie, ani też ja nie znajduję się jeszcze w twej mocy.
— Ale wkrótce stanie się to najniezawodniej.
— O! uważam to za zupełnie możliwe, i dlatego nawet życzyłem sobie rozmowy z panem.
— Ale słyszałeś pan przed chwilą, co powiedziałem: Nie mam z panem właściwie nic do mówienia.
— W takim razie szkoda, żeś się pan tu fatygował — odrzekłem i odwróciłem się do niego plecami, co go trochę zbiło z tropu.
Po krótkim namyśle ozwał się: