Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/515

Ta strona została skorygowana.
—   479   —

— Poco?
— Dowiesz się na miejscu. Biegnij coprędzej!
Żołnierz dopiero teraz spostrzegł, że niosę na plecach człowieka, więc zapytał:
— A to znowu co? co to za człowiek? kto pan jesteś?
— Cudzoziemiec, którego chcieliście złowić w rancho z jego towarzyszami... a na plecach mam nadporucznika Gomarrę. Zamelduj to majorowi, gdy się wyśpisz, i powiedz mu jeszcze, że pożyczyłem u niego kilka koni. Dobranoc!
To rzekłszy, grzmotnąłem go również kułakiem w skroń, tak, że padł na ziemię, jak długi.
— Monteso! — zawołałem półgłosem na towarzysza.
— Co? — odpowiedział, jak z pod ziemi.
— Weź pan jednego konia i jedź do naszych, aby natychmiast przybyli tu po konie!
Yerbatero dosiadł pierwszego z brzegu rumaka i popędził na wskazane miejsce, a ja, położywszy na drugiego konia Gomarrę i wziąwszy go przed siebie, pojechałem naprzeciw towarzyszom.
Niebawem nadbiegli i dopadli koni, które, uwiązane na lassach i osiodłane, stały tuż niedaleko.
Nie minęło i kilka minut, gdy byliśmy już wszyscy na siodłach, a każdy ponadto wziął po kilka koni luzem. Nawet stara Indyanka spisała się dzielnie, trzymając się w siodle, jak oficer.
— Dokąd? — pytał pułkownik, nie znający okolicy.
— Na północ! — odrzekł yerbatero, — bo musimy, o ile można, trzymać się zdala od trzęsawisk, rozciągających się wzdłuż Parany. Niebawem wzejdzie księżyc, i wtedy będziemy bezpieczniejsi.
I popędziliśmy na oślep ku północy, po upływie zaś pół godziny, gdy noc rozjaśniła się od księżyca, zoryentowawszy się w sytuacyi, skierowaliśmy się na południowy zachód.
Okolica obfitowała w mniejsze i większe rzeczułki